Kiedy bêdê umiera³, to nie bêdzie daleko ani blisko

NieŸle wygl¹daj¹ te s³owa pod z³otym piórem. A przecie¿ coœ musze jutro oddaæ w redakcji. Szmata, ale za felietony pod pseudonimem nieŸle p³ac¹. Napisa³em im ju¿ chyba o wszystkim - ¿e te¿ ludzie to chc¹ czytaæ!

I o czym by tu jeszcze napisaæ? Zosta³o ju¿ chyba tylko to. Co by tu jeszcze napisaæ...

Mój kolega z tego samego uniwersytetu, profesor W³odarski, wyda³ w wydawnictwie Znak ksi¹¿kê o ars moriendi.

Jest to jedyna ksi¹¿ka na ten temat, która ukaza³a siê po wojnie. M³odzi ludzie siêgaj¹ po Tybetañsk¹ ksiêgê Œmierci; starym wszystko jedno.

A ja przecie¿ jestem stary. Kiedy by³em m³ody, dano mi do recenzji tomik skrobacza, który wpad³ na pomys³, ¿eby zadebiutowaæ w Wydawnictwie Literackim. Razem z Miœkiem G³owiñskim, drugim recenzentem, sprawê wyjaœniliœmy. To Znaczy, za³atwiliœmy rzecz tak, jak m³ody recenzent z m³odym poet¹.

 I ch³opak zeszed³ w podziemie. Potem, po jego œmierci, jego imieniem nazwali nagrodê, któr¹ dosta³o wielu prawdziwych poetów, na Moczulskim nie koñcz¹c. I oczywiœcie ja by³em g³ównym jurorem!

I ju¿ wtedy mówili o mnie: ¿elazny Jasiu.

Gdyby bidny Andrzejek nie umar³ m³odo i teraz ¿y³, to by³by niewiele ode mnie m³odszy, do pensjonatu w Zakopanem jeŸdzi³by... no i tak dalej. Spotykalibyœmy siê co ferie akademickie w depecie Pod Szczytami, on wyk³ada³by bu³garystykê, ulewa³by co sesjê

 studentów, a co roku, w porze egzaminów wstêpnych, naucza³by co jaœniejsze blond kandydatki chodzenia... s³owem, nie by³oby Ÿle. wiêcej powiem, mo¿e by³oby dobrze?

Albo zosta³by takim grafomanem, jak ka¿dy, kto w wielu debiutowa³. A ja go skaza³em na ciê¿kie norwidy.

No, wiêc sami widzicie, ¿e jestem stary. I przy okazji, ¿e nie byle jaki ze mnie wyk³adowca. Nie min¹³ kwadrans i ju¿ wszystko jasne.

 

Teoria to teoria, a praktyka to praktyka

 

A ja mam ju¿ swoje lata i piszê, wyk³adam, studenteria przychodzi, a ja przepytujê i puszczam albo ulewam, czekoladki mi przynosz¹, no wiecie, bie¿¹ce ¿ycie szko³y wy¿szej.

 

Czasami... o tym nie planowa³em mówiæ, czasami przychodz¹ skrobaki.

 

S¹ ró¿ne teorie co do tego, co taki skrobacz myœli.

Nawet, jest jedna taka, ¿e pióro jest dla niego surogatem... no, kiedy by³em akurat w œrednim wieku, jeszcze studentki siê na taki tekst rumieni³y. Te¿ co starsze.

No, wiêc wed³ug tych teorii taki skrobaczyna myœli, ¿e pisanie jest dla niego surogatem.. tej, no, prokreacji.

Naskrobie i potem traktuje to jako swoje dziecko. A nie chcesz mu wydaæ, ta zaczyna siê rzuca cx, jak nie przymierzaj¹c matka, której dziecko chc¹ ...

Albo, dajmy na to, facet, któremu ktoœ chce... no.

To siê fachowo nazywa Phallosotomea. Potocznie bobita¿.

I taki skrobak to potrafi byæ potem jak taka s³onica albo skunksica, której ktoœ próbuje zabraæ ma³e, nie ma ¿artów.

Tak pisz¹... jeszcze inni znajomi z depetu Pod Szczytami. I podajê to na ich odpowiedzialnoœæ. Biologia to nie ja.

Teoria to teoria, a praktyka to praktyka

 

 Podmajeradlicki, taki jeden skrobacz, jak nie ma niczego lepszego do roboty, pisuje o œmierci. jak to lecia³o...

 

A kiedy przyjdzie tak¿e po mnie

ja wiem ¿e przyjdzie i nic wiêcej

nie wiem kto przyjdzie ni jak przyjdzie

³atwo dziœ œpiewaæ ¿e przytomnie

w triumfie; jeszcze bardziej skromnie

¿e có¿ po chwale i po wstydzie

auto na drodze czad w ³azience

czy wtedy bêdzie ktoœ ko³o mnie

czy nic nie bêdzie wszystko bêdzie

i potem co nic nigdzie wszêdzie

czy jeden wiêcej miêcha kawa³

bêdzie robalom pojeœæ dawa³

ja nie wiem w niebie albo na dnie

zawsze tak samo: tak bezradnie

 

 

 

 

Sk¹d mi przychodzi ten Podmajeradlicki ci¹gle do g³owy?

 

 

Aha... i st¹d ten dzwonek do drzwi.

 

Jak ja mog³em byæ taki g³upi i s, ¿eby zaprosiæ do siebie pisacza.

Znowu bêdzie próbowa³ wycisn¹æ ze mnie poparcie dla jakiegoœ swego stypendium...

 

Czemu on zawsze czegoœ chce.

Zawsze czegoœ chce. Nie móg³by nigdy niczego nie chcieæ?

 

Od Redakcji: Dzisiejszy felieton nie ukaza³ siê, gdy¿ autor - dziœ ju¿ mo¿emy ujawniæ, jak znany w œwiecie nauki i literatury kry³ siê pod tym pseudonimem - zmar³ tajemniczych okolicznoœciach w mieszkaniu uniwersyteckim, które posiada³ przez ca³e ¿ycie.

 

 Dziœ na pierwszej stronie zamieszczamy tren na jego czeœæ, którego autorem jest budz¹cy nadzieje poeta m³odego pokolenia, Podmajeradlicki.

 

 Napisz, co o tym s¹dzisz...

 

 

Data

Dzisiaj szed³em ku ulicy Dobrej; trzeba przyznaæ, ¿e nazwy to
oni wymyœlaæ potrafi¹. Potem nazwê ca³ej ulicy, która ma
trzysta numerów, zamieniaj¹ w nazwê jednego domu, który stoi w
samym jej œrodku. W Akademii przerabialiœmy has³o: bezguœcie.
Teraz akurat je sobie przypomnia³em, sam nie wiem dlaczego. Nie
jestem opanowany.

Za skrzy¿owaniem jest tabliczka z nazw¹ ulicy. Ktoœ przerobi³
du¿e D na du¿e C. Muszê powiedzieæ, ¿e nawet mi siê to podoba³o.

Na skrzy¿owaniu przeszed³em przez jezdniê.
Jezdniê zamiata³ goœæ w drelichach, takich pod panterkê.
Wygl¹da³ na bezrobotnego, zatrudnionego z jakiegoœ funduszu.
Zamiata, zamiata... i nagle coœ zaœwiergoli³o. Jakby mia³
kanarka za pazuch¹.
A on za pazuchê siêga, i wyjmuje telefon. I zaczyna
konwersacjê. Z miot³¹ w garœci, czy ju¿ miêdzy nogami, na œrodku ulicy.

W³aœciwy cel: budynek szko³y muzycznej na Bednarskiej.
Stare budownictwo. Gruboœæ œcian: pó³tora metra.

 

 

 

 

Data kolejna

Dziœ znów by³em na mieœcie.

By³em w budynku, potem jecha³em tramwajem.
Budynek nazywa siê... nieco egzotycznie, wed³ug mego subiektyqwnego os¹du: centrum kultury.
Kultura i to miejsce...
Ulic¹ nazywa siê Grochowska.
I ci¹gle ten ich zwyczaj: nazywaj¹ budynki nazw¹ ulicy.
Po dwóch przystankach wsiad³o towarzystwo.
Czterech, lekko podpici.
Mo¿e nie tak lekko.

Ja na nich patrzê, oni patrz¹ na mnie.
I w krzyk: kanar!
Ja siê drê: ja nie kanar!
Oni siê zaraz rozkleili, ¿e co znowu, ¿e sk¹d.
Byli w ogóle bardzo mili. Zanim wysiedli, rozpieprzyli na kawa³ki tablicê z przystankami, rozmawiali sobie tak kordialnie, jak tylko mo¿na sobie wyobraziæ, i tak dalej.
I jeszcze na wysiadnym ¿yczliwie przypominali, ¿ebym przypadkiem nie kasowa³ biletu.

Budynek nowy; œciany 5 cm.
Gruboœæ œcian tramwaju: pó³ centymetra.

 

 

Data kolejna

Dzisiaj siedzia³em w czytelni.
Chwilami odrywa³em wzrok od zbioru poezji. Patrza³em woko³o.
Patrza³em na sufit, zaniedbany jak literalnie wszystkie budynki w
tym mieœcie s¹ zaniedbane od œrodka, i mo¿e nie tylko budynki -
przepraszam, ¿e zbaczam z tematu.
Patrza³em na mê¿czyzn, w wiêkszoœci oty³ych i o ceglastej,
parchowatej cerze. Na kobiety poutleniane, o tonach kremu
wsmarowanych w twarze, o udach poœciskanych lycr¹. O optycznie
szerokich szczêkach; nazywam, tê fryzurê "na buldoga".
Odpoczê³y mi oczy, mog³em czytaæ dalej.
Poeta nazywa³ siê Serafinowicz; wstydzi³ siê w³asnego nazwiska, kaza³ siê nazywaæ Lechoñ. I s³uchali go!
Wiersz nazywa³ siê Herostrates. Jakie¿
by³o moje zdziwienie, gdy znalaz³em w nim...
Po prostu prawie dok³adnie to, po co ja tu jestem.
Kosztowa³o mnie to prawie godzinê zamyœlenia...
Uczy³em siê, ¿e oni te¿ wierzyli, ¿e ka¿dy poeta to prorok. Ale myœla³em, ¿e to tylko oni tak sobie wyobra¿aj¹.
Niezdrowy odruch. Do raportu.

Gruboœæ œcian: w granicach pó³ metra.

 

 

Data kolejna

 

Dzisiaj musia³em przejœæ przez park.
Oni to tak nazywaj¹.

By³o ju¿ ciemno.
Ja zasadniczo tutaj dobrze czujê siê w ciemnoœci.
Czêsto zdarza siê, ¿e chcê kogoœ wyprzedziæ. Zwykle jest k³opot, bo taki egzemplarz zaczyna zwykle truchtaæ przed siebie. Jeszcze przy tym robi to tak, ¿e zabiega ci drogê. A ty siê cholera spieszysz.
No, i przez takie kawa³ki tego grajdo³u ka¿dy przechodzi tak szybko, jak tylko potrafi. Nawet ja.

Gdybym by³ cz³owiekiem, to trafi³by mnie szlag.

 

Dzisiaj by³o trochê inaczej. Min¹³em grupê m³odych egzemplarzy w skórzanych kurtkach i potem by³y ju¿ tylko pary.

Takie pary te¿ potrafi¹ zachowa siê tak, ¿e nie tylko cz³owiekowi
niedobrze siê robi.

Ale tutaj tylko oni potrafi¹ zachowaæ siê w sposobów godny i dostojny.
Id¹, nawet w miarê majestatycznie, albo siedz¹ w mroku. Nie wiem, dlaczego oni maj¹ tak¹ zasadê, ¿eby stykaæ siê w³aœnie g³ównie, o ile pamiêtam z egzaminu z anatomii cz³owieka, pachwinami, ale có¿ mnie obchodzi, jak co siê nazywa, i to jeszcze po ichniemu.

Chocia¿ przecie¿ pamiêtam, jak mnie uczono, ¿e dla nich w tym
wypadku drugi egzemplarz jest po prostu form¹ spêdzania wolnego
czasu. I, pomimo mojego czêsto krytycznego stosunku do pewnych
treœci teoretycznych, podawanych w Akademii, którego nie zamierzam
kryæ - zreszt¹, poœwiadcz¹ o tym moje akta - nie mogê teraz temu
zaprzeczyæ, - o tym, jak ich trochê pozna³em.
Lecz, kiedy spogl¹dam na nich z odleg³oœci, czuje pewne
dostojeñstwo - i temu te¿ nie mogê zaprzeczyæ.

 

 

Data kolejna

Dziœ przechodzi³em ko³o seminarium duchownego.
Na chwilê wst¹pi³em; od razu w sieni zobaczy³em afisz z wielkim
napisem Uwaga, Sekty.
Pod spodem lista - zielonoœwi¹tkowcy, masa¿ leczniczy... i ca³a
reszta.
Przypomnia³em sobie, ¿e to przerabialiœmy. Za sekty uwa¿ano ludzi innych, którzxy niure byli groŸni, i tylko inasczrej myœleli. Nie mieli pieniedzy, jak &hibar;ydzi, nie byli groŸni, jak... tutaj listy przyk³asdów nie pamiêtam.

Wiêc wtedy tak sobie to przypomnia³em.
Dalej nie wpuœcili, ale gruboœæ murów zmierzy³em.
Nieca³y metr.

 

 

 

Data kolejna

Dziœ wieczorem sta³em w kolejce na basen. Po ca³tym dniu by³em ju¿ w takim stanie nrerwowym, jak zwykle.
Sta³em, w trj kolejce; by³em solidnie spóŸniony.
Stojê; nagle s³yszê przepraszam. Ktoœ, wygl¹daj¹cy na lat dwadziœcia parê, wtrytnia siê, mówi przepraszam, mnie odsuwa, obok mnie siê schyla.
Dopiero teraz zauwa¿Ÿt³em, ¿e upuœci³em gazetê, nawet nie wiem kiedy. Dopiero wówczas, kiedy on mi j¹ podaje.
By³em tak zaskoczony, ¿e nire mog³em wydusiæ s³owa.

Przecie¿ nie wygl¹dam nawet na czterdzieœci tutejszych lat.
Mo¿ to jeszcze pewne braki w charakteryzacji?

Data kolejna

Dzisiaj jecha³em, tym razem autobusem.
Tutaj jest druga po³owa grudnia. Domy towarowe siê roj¹ ju¿ od szeœciu tygodni. To znak, ¿e oni obchodz¹ swoje œwiêta.
Siedzê w koñcu autobusu i czujê, ¿e ktoœ stoi za mn¹. Ogl¹dam siê.
Za mn¹ goœæ. Przedwczeœnie z³ysia³y, oty³y tak, jak wiêkszoœæ warszoli. Oni nie wstydz¹ siê oty³oœci ani szpetoty - ani na twarzy, ani nigdzie.

Wiêc taki jeden staje tu¿ za mn¹ i ³apê podstawia mi w okolicê
twarzy. Ju¿ myœla³em, ¿e mnie zaczepia i nawet zacz¹³em tê ³apê
odpychaæ.

I patrzê, a on w niej coœ zaciska. Jakiœ kawa³ek papieru.
Podstawia mi pod nos i gada: nie dziêkuj. I wciska mi to.
Jeszcze drug¹ grabê mi poda³. Przemog³em wstrêt i mu poda³em, nie wymiotuj¹c.
Papier mia³ postaæ najmniejszego banknotu; dziesiêcioz³otówki. Jak mo¿na by³o od pocz¹tku przewidzieæ.

 

Komandorze, je¿eli czyta Pan moje s³owa, to pamiêta Pan zapewne
nasz¹ rozmowê sprzed wyruszenia.
Chodzi³o konkretnie o prawo guzika.
Wiêc zastanowi³em siê i decyzja moja brzmi: tak.

 

 

 

 

Komandorze, na pocz¹tku chcia³em przeprosiæ za przerwê w
³¹cznoœci. Spowodowa³y j¹ g³ównie wzglêdy techniczne.
Potwierdzam, ¿e terminu translokacji bezwzglêdnie dotrzymam.
Co do wspomnianego wczeœniej prawa guzika, to muszê jeszcze
siê zastanowiæ.
Wydaje mi siê, ¿e jednak nie.
Do tego jeszcze powrocie.
Teraz przechodzê do w³aœciwego meldunku.

Analiza jest taka.

Mury s¹ ró¿nej gruboœci, lecz nie przekracza ona powiedzmy dwu metrów.
W zwi¹zku z powy¿szym promieniowanie neutronowe w zupe³noœci wystarczy doraŸnie.
Ja pomimo to korzystam z moich kompetencji i odradzam.
Ci ludzie i to miejsce s¹ tak ¿ywotni... Jest w tym coœ, czego mo¿e nie zrozumieæ ktoœ, kto nie stan¹³ twarz¹ w twarz z tym, czego doœwiadczam ja.
Ktoœ, ktoœ nie dokonywa³ w³aœnie tutaj wizji lokalnej, mo¿e tego
po prostu nie poj¹æ.
Je¿eli nie chcemy, by po dekadzie ten sam problem powróci³, konieczne s¹ inne œrodki.
Wed³ug mnie, na pocz¹tek potrzebny jest jeden ³adunek rzêdu 500 MT, idealnie w sam œrodek, powiedzmy pomiêdzy Dworcem Centralnym a Pa³acem Kultury, najlepiej wbity pod ziemiê pociskiem balistycznym. Po krótkim czasie dziesiêæ ma³ych g³owic rzêdu 1 MT dooko³a epicentrum. Tak, ¿eby przez najbli¿sze 50 lat w tym miejscu nie mog³a stan¹æ ludzka stopa. Dopiero to mo¿e zadzia³aæ.

Stolicê oni odbuduj¹ i tak. W wid³ach Wis³y i Sanu.
Miejsce zdrowe, ³atwiejsze w obronie, rozs¹dniej oddalone od wschodniej granicy, i nieobci¹¿one... wiadomo, co mam na myœli.
I mo¿e wtedy coœ siê nareszcie zmieni.
Takie jest wiêc moje orzeczenie.

Uwa¿am, ¿e niniejszym poda³em to, co najwa¿niejsze. Resztê szczegó³ów podam na ka¿de ¿¹danie po translokacji.

Zdajê sobie sprawê, ¿e po przybyciu bêdê musia³ zdaæ sprawê ze wszystkiego.
I zrobiê to.
Jak wynika zreszt¹ z mojego dossier, przedmiot "Jak byæ
cz³owiekiem" by³ tym, z którego pisa³em pracê finaln¹ na Akademii.
Mo¿e to mo¿e czêœcviowo tlumaczy fakt nojej dekoncentyracji, chocia¿ na pewno go nie usprawiedliwia.

Skoñczy³em

Bez daty

 

 Napisz, co o tym s¹dzisz...

 

 

Dzisiaj widzia³em go znowu.

 

Co mówisz Bolek?

 

 

Widzia³em go znów dzisiaj rano.

 

 

Coœ ty o tej porze robi³ przy komputerze?

Przecie¿ powiedzia³ ksi¹dz prze³o¿ony, ¿e przy terminalach mo¿na siedzieæ tylko podczas rekreacji. Jak teraz.

 

Ju¿ dobre dwie godziny przed jutrzni¹ nie mog³em spaæ.

Teraz tak ci¹gle.

 

 

Co ci siê dzieje?

 

Œni³a mi siê znów.

 

Arku, ja ju¿ przestajê rozró¿niaæ...

 

 

Rozumiem, nic ju¿ nie mów.

 

Powiedz...

 

Co?

 

A mo¿e to po prostu ona?

 

Ty naprawdê uwa¿asz, ¿e to nie musi byæ facet?

 

Przecie¿...

 

Tak, gada³eœ, ¿e to stara panna,

 

 

A wierzysz w to sam?

 

Wierzê... w co ja wierzê?

 

Kiedy¿ to siê skoñczy?

Rano pobudka o szóstej, potem reszta dnia... co parê godzin kolejny napad ziewania.

Miêso na talerzy jest, wiêc o diecie niskobia³kowej nie ma na pewno mowy. Nie jesteœmy w sekcie.

 Byle tylko wytrzymaæ. Ju¿ po³owa z szeœciu lat za tob¹.

Byle nie wysi¹œæ.

 

 Chocia¿by jak ten paulin z Czêstochowy.

 

 Wiesz, jak to by³o?

 Podobno w gazetach pisali.

 

S³ysza³em o tym. On by³ s³abego zdrowia i ba³ siê, ¿e nie dopuszcz¹ go do œwiêceñ.

Wiêc podpali³ klasztor.

Logiczne.

 

 

I co z nim zrobili?

O tym w gazetach nie pisali.

 

 

 

Ale teraz nie ma ani jej, ani jego. Zjedliœmy po befsztyku, mamy jeszcze kwadrans wolnego...

Przez ten czas dziecko mo¿na by zrobiæ.

 

Dobrze powiedzia³eœ.

 

 

A ty go znasz?

 

 

Widzia³em go na paru listach dyskusyjnych.

 

I co?

 

 On jest... dziwna... kreatura.

 

Dlaczego kreatura?

 

 

 

Kreatura, czyli stworzenie.

 

 

Aha..

Czy... on... wierzy?

 

Sam bym chcia³ to wiedzieæ.

 

A jak myœlisz?

 

Myœlê, ¿e on wierzy... we wszystko.

 

Sk¹d u takiego tyle wiary?

 

 

Chyba najad³eœ siê tego miêsa.

 

I czego jeszcze?

 

Wiesz, œci¹gn¹³em parê obrazków...

 

Zostaw mi w kartotece.

£adne?

 

 

Wiesz... sam zobaczysz.

 

Nie samym chlebem ¿yje cz³ek...

 

Przypomnia³em sobie tak¹ ariê: bo z czego ¿yje cz³ek...

Znasz?

 

Nie znam.

 

Bolek. Ty to robi³eœ.

 

Mówi³em. Ty znowu chcesz?

Ciekawe. Jak to jest? Tak, jak wtedy, kiedy siê patrzy?

Ju¿ pyta³eœ. Przypomnij mi przed koñcem, to ci powiem.

Je¿eli jeszcze sam nie bêdziesz wiedzia³.

 

 

 

Poczekaj, zobaczê, kto jest w³¹czony.

 

Mo¿e bêdzie Monique?

 

Mo¿e Zaraz zobaczymy.

O, popatrz, popatrz, popatrz!

 

 

Jest. Siedzi.

 

Ciekawe, gdzie. Ale chyba na g³ównym kampusie.

 

Wypisz komendê jeszcze raz.

To jest... w jednym z budynków uniwersytetu.

Niedaleka g³ównego wêz³a komputerowego. Te¿ pó³torej godziny drogi st¹d.

 

Czy to prawda, ¿e mamy mieæ w³asny, osobny wêze³?

 

Podobno prawda. &hibar;egnajcie studentki.

Pisaæ do nich bêdziesz zawsze móg³.

Te¿ zawsze, jak zawsze. Jak za m¹¿ wyjd¹, to...

 

Ale pogadaæ ju¿ nie pogadasz.

 

Nawet o pogodzie.

 

 

To na pewno on?

 

On. Chyba nie da³ komuœ swego konta?

 

 

Co mu powiedzieæ?

 

Sam ju¿ nie wiem. Pomyœla³em o Monique...

 

W koñcu te¿ nie wiemy, jakiej on jest p³ci?

Mo¿e to rzeczywiœcie stara panna.

 

 

Co mu powiedzieæ?

 

A co ty próbowa³eœ?

 

 

Mówi³em ci.

 

On by³ wtedy w³¹czony i ja próbowa³em... wiesz, metod¹ misjonarsk¹.

 

To, czego uczyli nas na psychologii.

 

Aha...

 

 

 

 

Wiesz, czasami ko³o seminarium przebiegaj¹ studentki z AWF.

 

Podobaj¹ ci siê?

 

W wiêkszoœci raczej takie pêkate.

 

Lepsze bywaj¹ po s¹siedzku, na ATK.

 

To co mu powiemy?

 

 

On musi byæ zestresowany i pewnie samotny.

Sk¹d wiesz?

Praktycznie ka¿dy warszawiak jest zestresowany i samotny.

Tylko tyle?

 

Mo¿e i trochê za³amany...

Sk¹d wiesz?

A dlaczego siaduje przy terminalu prawie tyle, co my?

 

Powiedz, jakie te obrazki?

 

Sam zobaczysz. Poczekaj, zobaczymy jeszcze, czy jest.

 

 

Ale dobrze, ¿e ju¿ nigdy nie bêdê mia³ baby.

Po co cz³owiekowi baba?

 

Jeszcze œlub i te rzeczy...

 

Po co Zaraz œlub?

 

Te¿ wiem, jak to jest ze œlubami.

To co mu powiemy?

 

Nastaw rozmównicê... zablokowa³?

 

Czekaj... sprawdŸ.

Nie ma go.

 

Pewnie ju¿ nied³ugo bêdzie osobny wêze³ i nie bêdziemy pod³¹czeni do uniwersyteckiego.

 

Wytrzymaliœmy tym razem.

 

Taki to i œlub pos³uszeñstwa.

 

 

O rany. Ale manto wtedy mieliœmy, jak nas ojciec prze³o¿ony wzi¹³ na dywanik.

Po tym, jak on napisa³ do niego skargê na nas, na miesi¹c zablokowa³ konto, i dostaliœmy zakaz gadania z tym...

 

No, ale ju¿ go nie ma.

 

Kiedy¿ ta rekreacja siê skoñczy³a?

 

Jesteœmy spóŸnieni.

 

Bolek...

 

Co?

 

No, powiedz, jak to jest?

 

 Napisz, co o tym s¹dzisz...

 

 



Nazywa³a siê Ninka.



Rzecz siê dzieje w Lublinie.



Lepiej zacznijmy tak...



Kraków. AGH, uczelniane centrum informatyczne. Na œcianach srogie

napisy, ¿e wszystkie wchodz¹ce osoby maj¹ mieæ legitymacje

studenckie gotowe do okazania ka¿dej chwili. Jaki¿ kontrast

choæby z SGH, gdzie komputery stoj¹ wzd³u¿ œcian hallu, gdzie ka¿dy mo¿e

przejœæ, i naprawdê nic z nich nie ginie...

No có¿, mo¿e ró¿nica nie koñczy siê na pierwszej literze..



Tam, w archiwach jednej z lisy dyskusyjnej, spoczywa nasza prawda

o tym, co siê sta³o.

A mo¿e nie jest to ca³a prawda?

To ju¿ bêdzie lepszy pocz¹tek. Wiêc chyba spróbujê tak.

Tylko co dalej?



Nic dalej. Jak przypadkowo bêdê w pracy, to po³¹czê siê

internetem z UCI AGH i poszukam ci tego materia³u. Po coœ masz

tego kochanka.

To co, jeszcze raz...



Znowu od pocz¹tku... có¿, kariera to kariera.



Nie to mia³em na myœli...





Có¿, mówi³am, ¿e kariera to kariera.



Ninka by³a z Lublina. Z KUL-u. Tam w³aœnie zdarzy³a siê ca³a

historia.

Szczegó³ów nie pamiêtam. Ale s¹ w archiwum listy.



Lista nazywa³a siê Religia. Dzia³a³a w oparciu o serwer UCI.

Ka¿dy móg³ na ni¹ pisaæ, nawet osoby niezapisane, co na AGH, gdzie

nawet do listy o elektronicznym przetwarzaniu jêzyka naturalnego

trzeba nale¿eæ, ¿eby cokolwiek na ni¹ pos³aæ, jest curiosum.

Ruch na liœcie jest du¿y; dziennie listów przychodzi

kilkadziesi¹t. To pewnie wiêcej, ni¿ na liœcie Wiara na

prowincjonalnym wêŸle PDI. Tak mi facet opowiada³.

O szczegó³y spróbujê go jeszcze raz podpytaæ, jak siê zobaczymy.



Kiedy to bêdzie?



Do tego celu musia³bym pójœæ do pracy. Niech to szlag...

To co, mo¿e jeszcze raz?







Tak, to by³o na liœcie Religia. Jak mówi³em.

Co ci jeszcze opowiedzieæ?



By³a nas wtedy niez³a paczka.



W ogóle, najzabawniejszy ze wszystkich by³ niejaki Leotar. Mia³

kilka kont, mo¿e i kilkanaœcie. Nazywa³ siê podobno Tarnawski...

Jedno nazywa³o siê w³aœnie Leotar, drugie Stragan@aol.com, trzecie

JPG, czyli Jan Pawe³ Gnostyk, czwarty... ju¿ sam, nie pamiêtam.

Jak on je zdobywa³, wiedzieæ chcia³bym sam.

Brylowa³ na wszystkich polskojêzycznych listach dyskusyjnych.

Prawo, Socjologia, Religia, Guru, Zen...

Jak widaæ wachlarz szeroki.

Zd¹¿yli ju¿ go wyrzuciæ z po³owy.

By³ ³atwo rozpoznawalny. G³ównym powodem by³a jego

monotematycznoœæ. Uznawa³ tylko jeden temat: kazirodztwo, które

zaciekle propagowa³. Nazywa³ to w³aœnie kazirodztwem, chocia¿

chodzi³o chyba g³ównie o robienie tego z w³asn¹ córk¹... któr¹

jakoby mia³. No.



By³ poza tym Pradip, Polonus, uczeñ zdaje siê g³ównie Mehera

Baby. Bodaj najrówniejszy ze wszystkich.

Posiada³ ekspertow¹ znajomoœæ jogi, Bhagawadgity...

Kiedyœ chcia³ byæ jezuit¹, ale po nowicjacie zrezygnowa³.



By³ Gregg. Najbardziej ortodoksyjny i sztywny ze wszystkich.



Pamiêtam, ¿e raz ktoœ wys³a³ na listê dowcip. Dowcip by³ taki.

W szaletach syn pyta ojca: dlaczego ty masz w rozporku cztery

guziki, a ja dwa?

Ojciec synowi odpowiada, ¿e on, syn znaczy, jest w pewnych

okolicach d³ugi inaczej, i dlatego ma mniej guzików w rozporku.

Syn na to, po namyœle: Tato, to taki ksi¹dz, co ma guzików od

góry do do³u, to musi...





W³aœnie Gregg wtedy wyrzuci³ z siebie, na listê oczywiœcie, parê

bodaj¿e ponadstronicowych filipik, jak to siê mog³o wydarzyæ, ¿e

ktoœ coœ takiego na tak¹ listê pos³a³, itpd.

Ja nades³a³em list zawieraj¹cy jedno s³owo: kompleksy?



Bo w ogóle byli jeszcze ró¿ni; ca³e mnóstwo.

Jeden by³ bodaj¿e z Politechniki; mia³ konto komputerowe w domu

studenckim Riviera. By³ doœæ wolnomyœlicielsko nastrojony.

Kiedyœ nades³a³ list, zawieraj¹cy rozbudowan¹ maksymê, o tym, ¿e

seks jest jak krew, bez krwi nie mo¿na ¿yæ itd.

Ja mu odpisa³em: z ostatniej chwili: sejm uchwali³ ustawê o

kastracji wampirów.



Jeszcze kiedyœ ktoœ napisa³, ¿e cz³owiek bez religii jest jak ryba

bez roweru. Ja wtedy odpisa³em: przepraszam, czy to chodzi o

rower wodny?



Ty te¿ tam dawa³eœ...



Ja ukrywa³em siê pod pseudonimem Dziki Krzy¿owiec.

Którego nie rozszyfrowa³em do koñca. Ani tez nikomu siê to nie uda³o.

Pomimo prób.

Gromi³em fundamentalistów i wszelka konserwê...

By³em jeszcze m³ody i przyjaŸnie nastawiony do œwiata i ludzi.

No, chyba, ¿e zdarzy³ siê ktoœ nie w pe³ni przekonany do idei

Vaticanum III... Ale to wtedy przecie¿ ju¿ on sam by³ sobie

winien.





A co z Nink¹?



W³aœnie w roku bodaj¿e 1995 doszed³ nas majl z Lublina.



Zawiera³ alarm, ¿e Ninkê wyrzucili z sieci.

Zabrali jej konto.



Za co?





Jakoby zapisa³a siê na listê Pol.soc.seks.



S³ysza³em o takiej, ale nie mog³em nigdzie jej znaleŸæ. Gdzieœ

musz¹ byæ archiwa, je¿eli w ogóle jeszcze ona jest...



Bo to nie jest lista. To jest news.

Do newsów i ich archiwów jest specjalna przegl¹darka.

To na marginesie, i sadze, ze sensu sprawy nie zmienia.



I co z t¹ Nink¹?



Ona zapisa³a siê by³a tam i superwizorka kaza³a jej siê wypisaæ.



I nie chcia³a?



Ona to zrobi³a. Przysz³a, wlogowa³a siê, wypisa³a, i wtedy

superwizorka, bodaj¿e Monika Maruszak siê nazywa³a, zabra³a jej

konto. To znaczy, najpierw zablokowa³a, a potem zlikwidowa³a,

mo¿na z tego wnosiæ.



Perfidne. Nie mog³a od razu?



W³aœnie chodzi o to, ¿e je¿eli wêze³ jest na sieci Novell, a ktoœ

jest zapisany i przychodz¹ doñ listy, to z chwil¹ likwidacji jego

konta listy dalej przychodz¹ i gromadz¹ siê na koncie nadzorcy.

Je¿eli jest ich sporo, to jest z tego spory k³opot.

A wypisaæ goœcia z listy zaocznie trudno.



Wiêc mo¿e o to chodzi³o.



O to. No o to. A cz³owiek?



S³usznie. To znaczy, dobra puenta do twojego dziewiczego artykuliku.



Dziêkuje ci.



Proszê. I ¿yczê sukcesów w nowej pracy.









S³uchaj...



...



To jeszcze ja...



Tak?...



A mia³byœ cos do rezerwy, na bis?



Nic mi na myœl nie przychodzi. Chyba, ze...



Chyba ze co?



Zosta³o jeszcze cos...

Sprawa Kazia.





Te¿ z listy?



Nie z listy. Ale za to rzecz dzieje siê w Krakowie.



Czy nie strach za to siê braæ?



A próbowa³eœ?





Próbowa³em raz; i sprawa okaza³a siê ponad moje si³y.



Wtedy chodzi³o o sprawê pobicia studentów w 1989 roku, podczas wizyty Mitteranda na uniwersytecie w Krakowie.

Wtedy, gdy studentom, którzy zjawili siê z wejœciówkami, które dostawa³o siê tylko w rektoracie, za okazaniem legitymacji, wiêc ci studenci nagle powiedziano, ¿e do œrodka nie wejd¹, bo tak zosta³o wczeœniej ustalone.

Tak by³o ustalone?

Tak wtedy zosta³o ustalone, ale oni o tym nie wiedzieli.



I czêœæ studentów mia³a takie lepsze wejœciówki, prostok¹tne, albo z parafk¹, na które mia³o byæ wejœcie. Miêdzy innymi mieli je aktywiœci NZS.

I oni wiedzieli, ¿e wejd¹ tylko oni.

A pozostali, którzy dostali wejœciówki zwykle, które uprawnia³y do wejœcia wy³¹cznie na schody Collegium Chemicum, tego nie wiedzieli.

Skoñczy³o siê to rêkoczynami ze strony borowców, i kilkunastu etatowych pracowników uczelni, g³ownie z rektoratu, zmobilizowanych do celów porz¹dkowych, wœród których rej wodzi³ urzêdnik, pe³ni¹cy ówczeœnie funkcjê rzecznika rektora do spraw dyscypliny. I mia³em wra¿enie, ¿e ci drudzy byli zdecydowanie brutalniejsi.



Wtedy jakaœ klapka siê we mnie zamknê³a i z pewnymi rzeczami da³em sobie spokój.

Rozumiesz.





A co mnie te wszystkie bidoki i ofiary losu obchodz¹.



Ja tylko chcê nie byæ jednym z nich.

Za³apaæ siê na pani¹ redaktor, w mankiet buchaj¹, honorarka leci...





To z tym Kaziem co?





Z Kaziem...



Có¿, on by³ klech¹. I, co gorsza, w³aœnie w Srakowie.

Wybitnie niezdrowe miasto ten Sraków.



Zajmowa³ siê m³odzie¿¹, zw³aszcza narkomañsk¹. By czymœ w rodzaju skrzy¿owania ksiêdza Szpaka mo¿e z Kotañskim.

Jednego roku wybrano go cz³owiekiem roku. Srakowskim, oczywiœcie.



A potem wrobi³ siê w pieluchy. Tak, jak wszyscy.



No, nie wszyscy. Ja uwa¿am.





Fakt. W ka¿dym razie on siê wrobi³.



Wielu klechów ma gdzieœ tam nieœlubne dzieci, na które ³o¿¹, i jest dobrze.



I nie ma w tym nic z³ego. Powiedzmy, narusza ta zasady moralnoœci mieszczañskiej. I tyle. Nic poza tym.



Ale on by³ inny. Zdecydowa³, ¿e z ni¹ zostanie.

I chyba chcia³ siê normalnie o¿eniæ!



I dosta³, co jego.



Co mu dali?



To, co wszystkim.



Pisemny zakaz sakramentów.



Znajomi za³atwili mu pracê w prywatnym radiu.

Trzygodzinna audycja w noc z niedzieli na poniedzia³ek.



Siedzia³ tam, w klitce, przerobionej z kawa³ka gara¿u...

Kto ¿yw wtedy œpi, ile ma si³, ¿eby wyspa siê przed szewskim poniedzia³kiem.

Wiêc on wtedy mia³ nocn¹ audycjê.

I stara³ siê ludzi zabawiaæ.



Opowiada³ o swoich podopiecznych, m³odzie¿y...



Teraz to jest modne.

Modzie jest uwa¿ana za element potencjalnie kryminogenny.

Wiêc buli siê na m³odzie¿.



Za moich czasach kó³ka zainteresowañ by³y tylko dla prawdziwych lizusów.

Teraz daj¹ pieni¹dze.





Podczas pierwszej audycji przyjmowa³ telefony z radami.



Dzwoni³ jeden goœæ, wygl¹daj¹cy na psychiatrê, który próbowa³ bardzo delikatnie i rzek³bym fachowo go namówiæ, ¿eby sobie da³ spokój, a do swoich w³asnych planów zajêcia siê rodzin¹, w czym Kazik deklarowa³ wielk¹ determinacjê, wykaza³ dystans.

Inni... tam ró¿nie.

Prowadz¹cy audycjê bardzo wybrzydza³ na wszelkie próby poruszania szerszych tematów; to radio jest czysto komercjalne i bardzo dba, ¿eby nikomu siê nie nara¿aæ.

No, wiêc tak to by³o.



Prze³o¿eni Kazia starali siê mo¿liwie d³ugo przewlekaæ sprawê; lecz w koñcu dosta³ on pisemny zakaz przystêpowania do jakichkolwiek sakramentów.



W³aœciwie za co?



Kiedy ja chodzi³em na religiê, w tym samym zreszt¹, hm, mieœcie, to potem dowiedzieliœmy siê, ¿e jeden z naszych katechetów póŸniej uzyska³ zwolnienie ze œwiêceñ, o¿eni³ siê i normalnie za³o¿y³ rodzinê.



A potem przyszed³ pamiêtny rok 1978...



Jak pamiêtny?

Rok trzech papie¿y. Dziennikarz powinien o tym wiedzieæ.



Co ja bym zrobi³a bez ciebie.



No, zawsze mo¿esz ze mn¹.



Wiêc to jest ten trzeci temat.



A ze mn¹ zawsze mo¿esz... jakby coœ.







Dzieñ dobry panie dyrektorze.

Kaza³ mi siê pan do siebie zg³osiæ...



Tak. Proszê pani, niektórzy czytali pani oba reporta¿e... owszem.

Jest pani wra¿liwa na z³o i ludzk¹ krzywdê i z pewnoœci¹ bêdzie z pani znakomita dziennikarka.

Myyy chwilowo...

Pani sama rozumie...

Zaraz, chyba do mnie jest obok telefon.







Napisz, co o tym s¹dzisz! 

 

Czy pan rozpocz¹³ ¿ycie p³ciowe?

 

 

Zaraz odpowiem, tylko opowiem, jak do tego pytania dosz³o.

 

 

By³y dwie. To znaczy, by³y trzy. To znaczy, by³y cztery.

 

To znaczy, przedtem by³o jeszcze kilku. Nie da³o siê inaczej.

Ja do nich, do kogo i po co.

Oni, ¿e po mnie.

Ja do nich, czy maj¹ nakaz.

Oni, ¿e maj¹ ³om.

Oczywiœcie, zanim otworzy³em, wiedzia³em, ¿e to bêdzie b³¹d.

I oczywiœcie otworzy³em.

I jak zawsze mia³em racjê.

 

 

No, ale popatrzcie na mnie. Czy ja bym potrafi³ cz³owieka, ¿e tak powiem, tego, i to jeszcze, ¿e tak powiem, na bli¿sze, czy no, od tamtej, ¿e tak powiem, strony. I to jeszcze bachora... no ale bo wiadomo, bachor ty¿ cz³ek. I do tego jeszcze na œmieræ. Wiêc sami widzicie.

 

A co ja wtedy robi³em? Korzysta³em z wolnoœci obywatelskich,

i kropka.

Wiêc widzicie.

 

Wiêc tam ju¿ by³a taka jedna. Ja do niej, czy ma legitymacjê.

Ona do mnie, ¿e i tak bym jej nie móg³ spisaæ, bo pierœcionki.

Wiêc po co.

A czy nakaz to nie ma znaczenia, to i tak wstecznie siê...

Pewnie, dla takiej nyska to bez ró¿nicy, jak wehiku³ czasu.

Wsio rawno.

 

Demokracja te¿ baba, niestety.

 

 

Potem, czy pracujê. A co tak¹ obchodzi, czy ja pracujê.

To ona, ¿e bardzo dobrze, bo tryb natychmiastowy.

Potem, jak mi ju¿ wreszcie zdjêli te, jak na to mówi¹ w naszej dzielnicy, ol³ejsy, to wtedy ta druga, ¿ebym wsta³, bo s¹d idzie. Ja pytam, gdzie ten s¹d. To ona, ¿e s¹d niby ona.

Ja, ¿e teraz bêdê wiedzia³.

 

Ale zapomnia³em, by³a jeszcze pi¹ta. I togi nie powiesi³a na barierce, jak tamta, tylko mia³a na sobie, z takim zielonym finfluszkiem.

I ta niby zagaja, ¿e tego, wnosi, ¿eby na badania.

 

Ja j¹, po co badania i w ogóle, kogo by tu siê przyda³o pos³aæ siê zbadaæ wpierw, nie, to znaczy, tego jej nie powiedzia³em, tylko, po co te badania. Ona ¿e sprawa jest bardzo powa¿na i maj¹ zapachy i te ichnie tam, poszlaki.

Wiêc bardzo trudno bêdzie mi siê wywin¹æ i trzeba próbowaæ

tak.

Trzeba to trzeba.

 

 

 

Wiêc potem to ju¿ by³y te dwie.

 

Jedna taka m³odsza, tleniona, ten jej tam, spycholog.

Tleniona, kud³y przyciête, i z ty³u, nad karkiem, jeszcze przyciêta i do góry tak tapirowana, ¿e wygl¹da jak no wicie, co. Znaczy kto wi ten wi, a kto nie wi, to niech siê popyta.

 

I ta w³aœnie zapyta³a mnie, czy, tego, no, rozpocz¹³em.

 

Ale to jeszcze nie od razu.

 

Przedtem by³a jeszcze ta tleniona. Ale druga tleniona.

Jej by³o, jak jej tam by³o, spychiatra.

Gruba, z trwa³a, w fotelu roztegowana, wiecie.

Przed biurkem krzes³o by³o. Takie ostatnie, z drzazgami i

zdart¹ politur¹. I dobrze.

 

 

Tamta druga zaraz do mnie, czy, niby, siê leczy³em.

Nawet dzieñ dobry nie powie. Ceni siê.

 

To ja wtenczas do niej, ¿e owszem. Tydzieñ temu przychodzê do

tej, jak jej tam, a ona do mnie, co mi ten tego.

To ja jej, ¿e plomba.

To ona w kartê i mi zasuwa, ¿e z karty wychodzi, ¿e mia³ pan

stwierdzony ubytek i by³ pan uleczony. Tak gada, niby.

Oj, uleczony, uleczony.

Wsadzi³a mi wtedy, oj wsadzi³a, i te moj¹ dziurê, niby, to mi.

.. no, ale potem, wtedy znaczy siê, powiedzia³a, ¿e ju¿ jej

nie mam.

No wiêc im to teraz zaiwaniam, a one, ¿e to nie tego.

Ja pytam, co nie tego, a one, ¿e nie tego. Tego ichniego

tam znaczenia nie ma.

Nie ma, to nie ma. Kto je tam wie.

 

Gorzej bywa³o. Jak do pierwszej klasy poszed³em, znaczy siê, mamusia mnie do szko³y, ten tego, to tam od razu przede mn¹ usiad³a taka dziwucha jak kaloryfer, przynajmniej tam, gdzie trzeba, z taaakim warkoczem, wiêc ja rozumie siê, za ten warkocz, a ona, belferka, znaczy siê, pod pachê mnie, i szczypa, i klapsa w te, no, jak im tam, ¿eby potem nie by³o, cztery litery, i potem to siê nawet ze mnie wyœmiewali, i mi gadali, ¿e ja siê pop³aka³em, albo jeszcze gorzej, no, ale to by³a nieprawda!

Wszystko nieprawda.

Ale to dawniej.

 

 

Bo one, one obie, znaczy, ze mn¹ gadaj¹. Ta pyta, ja odpowiadam, ona na mnie nie patrzy, pisze coœ po jakimœ jej tam ichnim formularzu, i jakby tak siê jej odbija, znaczy siê, yhe, yhe, powtarza. Tam m³oda w kó³ko wtr¹ca: pan tak s¹dzi. Sêdzina, wychodzi.

 

No i nawet powoli mnie to wszystko zaczyna rajcowaæ.

 

 

Ale koniec ¿artow, powa¿nie, znaczy siê, trzeba.

 

Bo to przychodnia, znaczy siê. Medycyny sadowej.

 

Znaczy siê, tego, trzeba odpowiedzieæ. Na poziomie, znaczy.

To co, trzeba to trzeba, znaczy siê, mus to mus.

 

To ja ten tego, paszczê, znaczy siê, rozdziawiam i nagle jak nie us³yszê, jak ktoœ we mnie, nie wiem kto, mo¿e mój syn, bo jeszcze nie powiedzia³em, ¿e syna mam, nie powiem, znaczy siê, te, alimantarz mu bulê, i roœnie, dwudziestaka ju¿ ma, te, ichnie, prawko studiuje, wiêc jak nie us³yszê, jak ktoœ we mnie g³osem miastowym ryj otwiera i mówi:

 

 

O tym nie bêdê z pani¹ rozmawia³.

 

 Napisz, co o tym s¹dzisz...

 

 

 

 

 

 

 

 

I co, Lumpas?

 

I co?

 

Patrol.

 

 

 

Kurwa. Znowu krawê¿nik!

 

Krawê¿nik.

A to co?

 

 Kluczyki! Fura?!

 

A fura.

 

 

Pewnie mercedes?

 

Mercedes! Autentyczna nyska.

Popatrzcie przez okno.

 

Na masce takie wu. Cienkie, ale za to trzy.

Czyli foks.

Cieszysz siê, Æwox?

 

 

To jazda. Bulwa Prowadzi. Masz to prawo jazdy?

 

W szufladzie w gara¿u.

 

Kto tam ciê sprawdzi, jak sam fur¹ jedziesz.

Wyje¿d¿aj.

 

Æwox obserwator bêdzie.

S³yszysz, Æwox?

 

G³uchy nie jestem, Lumpas.

 

Ty, uwa¿aj, dowódca ja!

 

Ty dowódca, Lumpas! Pewnie.

 

Æwox, nie rezonuj.

 

 

To gdzie jedziemy, Lumpas?

 

Pojedziemy ko³o Gdañskiej. Mo¿e tam jakiegoœ Ruska pod³apiemy.

Suñ, Bulwa.

 

 

S³uchajcie, a czy to tak. ..

 

Co, tak?

 

Ruska oskubaæ byle wieœniak potrafi.

 

I taki Rusek te¿ mo¿e ze wsi byæ.

A postanowiliœmy...

 

 

To co?

 

Pojedziemy na Stare. Znajdziemy jakiegoœ jelenia w marynarce,

pod kurwatem. ..

 

Ty, Æwox, czy w twojej wsi bociany pionowo startuj¹?

 

Lumpas, on chyba ma racjê.

 

Bulwa, a ty prowadŸ nie pierdol.

Ja dowódca.

 

 

I co Æwox, widzisz jakiegoœ Ruska?

 

Jakoœ nie.

 

 

To mo¿e rzeczywiœcie na Stare?

 

Starówa?

Starówa!

 

 

 

To mo¿e lepiej stopniowo. Wpierw na Nowe, a potem...

 

Æwox, ty to od razu na uniwersytet!

A ty przecie¿ z Gaci Przyworskiej jesteœ, tam w³asny mieliœcie.

 

Cicho, Bulwa. JedŸ.

 

Ju¿ jadê. Lumpas. Jadê.

 

Uwaga. Jesteœmy na Freta.

Ciekawe, kto to taki móg³ byæ.

 

Ty Bulwa jak w przedszkolu kretowiska kopa³eœ, to ju¿ zaraz

myœlisz, ¿e...

 

Lumpas. a jak ty jesteœ z Grójca, to to zaraz myœlisz, ¿e my po

frajery.

 

To co, Nowe, czy od razu Starówa?

 

 Starówa. Jak tylko Bulwa przejedzie pod Barbakanem.

A jak.. Jazda.

 Æwox, obserwuj.

Nie œpij, kapuj!

 

Oooo, jest facet!

Wygl¹da na bogatego Ruska.

 

Obywatelu, pozwólcie. Dokumenty.

Proszê pana. Bez prawa jazdy po Starym Mieœcie?

Bêdzie trzeba wyjaœniæ.

Pan pracuje?

 

 

Czekaæ proszê.

 

Poka¿ mi jego paszport.

 

Rusek bêdzie. Krzaczki takie.

 

Ale. .. jak on ze wsi?

 

To co, ¿e ze wsi.

 

To co. Skubiemy go?

Rusek.

 

Rusek, ale ze wsi.

 

Ze wsi, ale Rusek.

 

Co to, demokracja?!

 

 

Nie mam nawet pa³ki.

 

To co oskubaæ?

Mo¿e trochê oskubaæ, a trochê nie.

 

Obywatelu, czekaæ proszê!

 

Popatrz. To nie Rusek.

 

Te krzaczki... to chyba po japoñsku. A mo¿e po bu³garsku,

albo serbsku?

 

Ju¿ koniec paszportu?

 

Te, popatrz!

Co?

Pieczêæ. ..

 

On jednak pracuje!

 

Ciekawe, gdzie...

 

Mówi mi zadnia noga, ¿e tam, gdzie i my.

I to trochê d³u¿ej.

 

To co?

 

To teraz ty zdecyduj. Jesteœ tym dowódc¹?

 

Tak pêc? Oddaæ mu ten paszport?

 

Eee, paszport zawsze siê przyda... no nie?

To co?

 

To teraz rozkazuj.

 

Bulwa, pierwszy bieg. Jedziemy na piwo.

 

 

 Napisz, co o tym s¹dzisz...

 

Oni ju¿ wiedz¹. Ja jeszcze nie wiem, co. Ale oni ju¿ wiedz¹.

Ja nie jestem antysemit¹. Ani pó³. Ale to niestety ludzie.

Czego oni chc¹?

Czegoœ. I oni to wiedz¹. Ja te¿ siê dowiem.

Tylko trochê póŸno. Jak ju¿ bêdzie po.

Po czym, to ju¿ zale¿y. S¹dzê, ¿e po mnie.



Jednym s³owem akcja.

Ludzie w ogóle tacy s¹. Lubi¹ akcje.

A ci jeszcze maj¹ pomys³.

Jak ludzie robi¹ akcjê i jeszcze maj¹ pomys³, to ju¿ w ogóle.

Zreszt¹, w koñcu dla mnie to ryba. Prowadz¹, to prowadz¹.





I znowu prowadz¹. Tylko, ¿e tym razem to ju¿ chyba naprawdê koniec.

Jak mówi ¿ydowskie przys³owie: raz kozie œmieræ.



Mo¿e po prostu lepiej póŸno, ni¿ wcale.

Mam ju¿ tak serdecznie dosyæ tego przeprowadzania z miejsca na miejsce przy wtórze... d³ugo by wyliczaæ, przy wtórze czego. Po prostu mam dosyæ.



Na moim bia³ym obliczu, ozdobionym gustown¹ bródk¹, nikt nie ujrzy strachu. Wy³¹cznie zniecierpliwienie. Raz kozie œmieræ.

W koñcu jestem mê¿czyzn¹. Mlika nie dajê. Ani kropli.

Niektórzy potem do capów wymyœlaj¹. Ich problem.

Ani ciê wydoiæ, ani sera z ciebie wycisn¹æ. Co z ciebie za istota.

Nawet rzeŸnik ciê nie chce.

Po co ty w ogóle ¿yjesz? No tylko czasem nie mów, ¿e dla siebie!



Wiêc sami widzicie.



Choæ nie ukrywam, ¿e czasami miewam doœæ. Zenitalnie.

Pêdz¹, prowadz¹, prowadz¹, pêdz¹.

Garbatego by rozgniewa³o, nie tylko rogatego.

Niech mnie po³o¿¹ na tym swoim o³tarzu i ¿ywcem upiek¹, a potem

ze¿r¹, albo wsadz¹, albo niech sobie ze mn¹ zrobi¹ dok³adnie to, co chc¹ (to

akurat pewnie zrobi¹, wiêc nawet mi siê uda³o).

Jednym s³owem raz kozie œmieræ.

Po co rozmieniaæ na drobne.

Zreszt¹, miêdzy nami mówi¹c, co to za ¿ycie.

Rano wypuszczaj¹ ciê na pastwisko, a za parê dni czekaj¹ ciê drzwi

rzeŸni. A za nimi...

Tego, kochany, nawet sam rzeŸnik nie wie.

Wiêc widzisz sam.





Znowu prowadz¹. Jeszcze. Jeszcze. Jeszcze. Stop.



I patrz¹. Patrz¹ jak nie przymierzaj¹c na niekoszerne.

Co jednak, nie przesadzajmy, w moim wypadku nie jest prawd¹.

I dalej patrz¹. I k³api¹ szczêkami.

Te ludzie to w ogóle dziwne... no, wiecie, co mam na myœli.

Chodzi o genus proximum.



Wiêc k³api¹ tymi szczêkami, jêzorami miel¹, naprawdê cieszê siê, ¿e dla mnie to jest tylko k³apanie ryjów i mielenie jêzorów.

Gdybym tak siê poduczy³ ludzkiego, to bym chyba... lepiej nie mówiæ.

I jeszcze... no, a poza tym jeszcze... no, ju¿ wam resztê szczegó³ów etnograficznych darujê.

D³ugo tak mog¹?

Ja wiem, co zaraz bêdzie. W rodzinie opowiedzieli mi, co siê sta³o z dziadkiem.

W Indiach, w œwi¹tyni takiej jednej bogini, Kali j¹ nazywali...



Nawet do rymu. Ale nie do œmiechu.



Wiêc wiem, co bêdzie.

Jeszcze trochê siê wyrauszuj¹, a potem, jak siê zagapiê, sprzedaj¹ majchra. Albo siekierê.

I fina³.

Wiadomo od pocz¹tku.

S³uchajcie, to po co ja tyle gadam?

Przecie¿ jestem mê¿czyzn¹.



A mo¿e w koñcu by siê zebraæ i któregoœ z rogów?

Dla idei. Przecie¿ i tak wiadomo, co siê stanie, i tak.

To co teraz, pêdz¹, czy prowadz¹?

A mo¿e - to ju¿?



Coooo?

Wiêc to chodzi³o o to?

I ju¿?









Jestem wolny.

Ludzie, jestem wolny!!!

Mogê iœæ gdzie chcê.

Po prostu mogê iœæ, gdzie chcê.



Trzymajcie mnie, bo siê rozbeczê.





 

 Napisz, co o tym s¹dzisz...

 





W tej chwili myœlê o Emilce.



Aha



Na w³asn¹ rêkê w³o¿y³a te czerwone trzewiczki...



Aha Aha Aha



Czerwone, rozumie pan.



I one zaczê³y hasaæ



Aha ana ahas aha



Z ni¹ w œrodku





I hasa³y, hasa³y, nie chcia³y siê zatrzymaæ





aha aha aha





A¿ w koñcu trzeba by³o toporem



Wiadomo. Dobra siekierka nie jest z³a



Ahaaaa





Wiêc w tej chwili myœlê o Emilce



To znaczy, w tej chwili ju¿ myœlê o czym innym.

Przypomnia³em sobie, jak to by³o, kiedy z przyjació³mi poszliœmy

do znajomego, do jego mansardy. Zobaczy³em tam modelkê, któr¹

malowa³. Bez gorsetu.

To znaczy, czy on gorset mia³, to nie widzia³em.

Ale, ¿e ona nie mia³a, to na pewno tak.



No, i zemdla³em.

Na jej widok.



Aha...



I co ja jestem wart.



Aha!







I co ja teraz mogê czuæ...





Jest mi ¿al. Bardzo ¿al. Wiem, ¿e nie jestem cz³owiekiem

normalnym.





Aha!



Jestem zboczeñcem



Aaaahaaaaaaa



Nasz rodzinny lekarz mawia³ o mnie: pedosadysta.



Aha...



Sam nie wiem, co to znaczy³o...



Ale ta Inger mia³a za swoje, o, mia³a.



Posta³a sobie w piekle, muszki jej do oczek...





Kiedyœ, kiedy telefon bêdzie tak popularny, jak dzisiaj

termofor, mo¿e bêdzie siê robiæ te rzeczy zdalnie, w³aœnie przez

telefon.



I nie trzeba bêdzie tego robiæ poprzez ksi¹¿ki.

Jak dziœ.



Prawda, jaki ze mnie wizjoner?



Ale to tak ka¿dy artysta jest prorokiem.



No, a dzisiaj mnie pozostaje tylko literatura.



Jako forma...









Aha...



Seans jest skoñczony!



Do widzenia panu.



Do widzenia, panie Andersen.





Aha. By³bym zapomnia³.

Od nastêpnego seansu pañskie honorarium wzrasta o po³owê.



To znaczy, moje honorarium, które pan u mnie uiœci.

Ech, te mechanizmy...



Wszystko jest analiz¹ ka¿dy jest analitykiem.

I pacjentem.







 

 

 Napisz, co o tym s¹dzisz...

 

Która godzina?



No. Nie jest tak Ÿle.

Jeszcze ca³e dwie godziny.

Potem powoli wstanê, ods³oniê okno i spojrzê na miasto.



Ca³kiem mi³e miasto...

Ca³kiem mi³e s¹ nawet te zdzicza³e robociki, poluj¹ce na ludzi w

chwilach wolnych od polowania na siebie nawzajem.



Jest ich na szczêœcie jeszcze doœæ i poluj¹ g³ównie nas siebie.



Gdyby nie te cholerne ludoja...



Cholera, i st¹d ten dzwonek, który bynajmniej mi siê nie wyœni³!



Ca³e szczêœcie, ¿e po³o¿y³em siê spaæ w mundurze.











Mózgojad?



Mózgojad. Ten z biblioteki.



Znowu?



On tak rotacyjnie.



Ilu?



Chyba ko³o piêtnastu...



Szkoda czasu liczyæ!

Trzeba bydlê dorwaæ, zanim wyza³atwia drugie tyle.



Potem sobie bêdziemy liczyæ.





Czy on ma zak³adników?



Albo wewn¹trz reaktorek atomowy?





Zak³adników owszem mia³, z tym, ¿e aktualnie ju¿...





A reaktorek ci¹gle chyba jednak jeszcze niestety tak.





Kurna, nie mo¿esz nawet do gada wygarn¹æ!



A ju¿ zd¹¿y³ wykoñczyæ i paru naszych.







Czekaj... ch³opaki podchodz¹ z ukosa.



Myœlisz, ¿e on tam akurat nie ma miotacza?



Mo¿e ma, a mo¿e nie ma.

Zobaczymy.

O psiakurwa.



Teraz ju¿ wiemy, ¿e ma.

Tylko ch³opaków szkoda.



O cholera!

Padnij! Ognia!

Do nogi broñ!





Idzie prosto na nas.



Jeszcze raz za cyngiel...



Co jest?



Zerk zezem na licznik. Na zerze.



A ¿elastwo ryje siê prosto na nas.



Jest coraz bli¿ej.



I zosta³ tylko klucz francuski za cholew¹.



Jest jeszcze bli¿ej. I jeszcze. I jeszcze.

Ju¿ go widzimy. On jeszcze nie zobaczy³ nas.

Za sekundê zobaczy. I...



Wszystko stanê³o. Pewnie nawet czas.

Najwa¿niejsze, ¿e on te¿.

Dopiero po chwili dociera do mnie.

On siê nie rusza.



Robot te¿ cz³owiek.

Stopki ka¿demu czasem mog¹ wysi¹œæ.



Œciskaj¹c w garœci klucze francuskie, wypadamy z ukrycia.

Œrubka goni œrubkê. Zanim siê zregeneruje, bêdzie w kawa³kach.



Tylko ¿al naszych dziesiêciu ch³opaków. No i tamtych

czterdziestu, których wyza³atwia³.





To co teraz? Do wyra?

Teraz do roboty.

Nó¿ki na stó³. Dekonstrukcja.





Pod³¹czy³eœ?

Pod³¹czy³em. Ale sam mózg.

¯eby potem nie by³o...

Co siê mog³oby staæ?

Z takimi nigdy nie wiadomo. Mówiê to jako doœwiadczony

dekonstruktor.



Zaczynaæ?

Zaczynaæ.



Podkrêæ ekran.



I pod³¹cz g³oœnik. Przydaæ siê mo¿e.



Identyfikacja.



Jeszcze raz.



Jeszcze raz.



To nie pomo¿e. Trzeba go gada popieœciæ.

Daj mu tysi¹c. Na pocz¹tek.

I co?



Dla takiego gada taki wolta¿ to...



To co, stówê?



Od razu bañkê.



Za du¿o.



No to pó³.

Uwaga...



Aaaa, puœci³ kawê!



Co on tam œpiewa?



...jak ogieñ robota siê pali

bo naszym zadaniem.





Kojarzysz?



Chyba jakiœ song z epoki.

Sam bym chcia³ wiedzieæ, jakiej.





No dobra. Dwie banki.



Identyfikacja!



IFILIPIAK97542/5890, KLON IZABELLI FILIPIAK CZTERDZIESTEJ CZWARTEJ GENERACJI Z

TURBODOPALANIEM.



Cccooo?



No widzisz, by³em przekonany, ¿e za tym któœ stoi.



A kto to taki by³?

Coœ ci to has³o mówi?



Klon? Drzewko takie. Kiedyœ ros³y na ziemi drzewka, trawka i

spó³ka.







I tak rzecz siê wyjaœni³a. Wszystko jasne.

Mo¿e pan spokojnie zasi¹œæ do raportu, dlaczego tych piêtnastu,

no, przedtem tamte drugie tyle, i dlaczego wczeœniej go nie

powstrzymaliœmy.



Grunt to zawsze wiedzieæ, o co biega.



Czyli, ¿e wszystko pomyœlnie siê wyjaœni³o.

Nareszcie.

Na ca³e szczêœcie.





A dlaczego wy¿era³ mózgi?



Trzeba dalej.



To co, dekompilacja?



Dekompilacja.



Nastêpna doba nad konsolet¹.

Piêkny zawód. Dekonstruktor.





I co?

Nic. Ÿród³o jest.



W po¿¹chu.

Teraz to wszystko skanuj.



Masz coœ?



Nic.



JedŸ dalej. Ÿród³o pêtlê po pêtli, kod literê po literze. A¿ znajdziesz.



Na razie nie ma. I nie ma. I dalej nie ma.



A to?



Kto jest najlepsz¹ poetk¹ w Srakowie?

Kto jest najlepsz¹ wró¿k¹ w Pora¿u?

To ja - Manuella, muza dwóch i pó³ stolyc.





A to co?

Znasz?





To?

A oczywiœcie. To wirus Skandalistka Manuela G.





A te syreny to sk¹d?

Pali siê! Grodzie awaryjne...

Opanowa³ ca³y system! Kryæ siê!

Co ja mówiê... chodu!





O Bo¿e, ju¿ sobie pomyœla³em, ¿e po nas.

Jeszcze lepiej g³ów nie podnosiæ.



Wybuchy siê ju¿ skoñczy³y.



Jesteœ ranny?

Chyba nie.



A czy od³amek nie dorwa³ ciê w tyln¹ kieszeñ spodni?

Czekaj... o cholera!

Ca³a tylna kieszeñ rozpruta. I krew?

Dziwnie jakoœ nie.



Tylko ksi¹¿eczkê ca³¹ rozpirzy³o.

Ksi¹¿eczkê?

Chyba jak spa³em, z rega³u spad³a mi na ³eb -

z rega³u - bo przecie¿ nie z nieba - stara ksi¹¿eczka

do nabo¿eñstwa od komunii pradziadka, i odruchowo w³o¿y³em

j¹ do tylnej kieszeni.

Przez nieuwagê ocali³em swoj¹...



A ty coœ siê tak zamyœli³?



Widzisz sam.

Oto po¿ytek, jaki p³ynie z literatury!





 

 Napisz, co o tym s¹dzisz...

 







Witaj, synu szlachetnej rodziny.



Sk³aniam siê przed tob¹ i czekam na twoje nauki.

Có¿ mam czyniæ?



Teraz pozosta³o ci tylko s³uchaæ moich nauk.

S³uchaj wiêc uwa¿nie.



Kiedy posi¹dziesz nauki i zaczniesz ich strzec, zdarzaæ siê

bêdzie, ¿e przyjdzie do ciebie ktoœ, kto poprosi o nauki, których

bêdziesz strzec.



Oto, co wówczas masz robiæ.

Tutaj zaczyna siê punkt pierwszy mojego nauczania.



1)

na pocz¹tku powiedzieæ mu, ¿e nie masz czasu.

zbywaæ, jak siê da.

jak siê da i uda, to po k³opocie.

jak siê nie uda, patrz punkt nastêpny.

nastêpuje punkt drugi



2)

zaatakowaæ intelekt. Powiedzieæ, ¿e tak w³aœciwie to przekaz nie

jest niczym nadzwyczajnym. Budda pokaza³ kwiat Mahakaœjapie,

Mahomet da³ szatê Alemu, Trzeci Patriarcha...

Pi³sudski powiedzia³ prezydentowi Wojciechowskiemu na moœcie te¿

pewne s³owa, których nie us³ysza³ nikt. To ostatnie, dodane na

koñcu, potrafi nieŸle zaskutkowaæ.

Mo¿na jeszcze dodaæ, ¿e nauk jest wiele; chrzeœcijañstwo Janowe,

chrzeœcijañstwo Paw³owe, chrzeœcijañstwo Janapaw³owe...dla

przyk³adu. To tak na okrasê.



je¿eli siê nie uda, patrz punkt nastêpny.

nastêpuje punkt trzeci



3)

powiedzieæ, ¿e tak na prawdê niczego nie ma.

jak siê uda, to po k³opocie.

jak siê nie, to patrz ni¿ej.

nastêpuje punkt czwarty



4)

musisz wiedzieæ, ¿e jeœli doszed³eœ a¿ do tego punktu, to

sytuacja powoli zaczyna siê zawêŸlaæ. Ale mo¿na jeszcze, i to

jest punkt nastêpny:

nastêpuje punkt pi¹ty



5)

powiedzieæ, ¿e nie ma. Bez po prostu, bez naprawdê. Nie ma.

to potrafi niespodzianie skutkowaæ.





6)

je¿eli przeszed³ to wszystko, jest godzien... Kolejnego punktu.



w tym celu wtedy pokazujemy mu figê, albo robimy coœ w tym rodzaju; dla przyk³adu, zamiast ksiêgi, któr¹ ma otrzymaæ, pokazujemy mu lustro, oprawne w ok³adki, i mówimy mu sam tego

chcia³eœ

to s¹ te nauki.

i wtedy, kiedy on jest zawiedziony, to po k³opocie.

PóŸno, lecz skutecznie.



Kiedy u kogoœ zamiast reakcji zawodu pojawi siê coœ naprawdê szczególnego. Powiedzmy, œmiech. Szczególny rodzaj œmiechu, to wówczas jemu mo¿emy powiedzieæ, ¿e przeszad³.



I wtedy ju¿ czas na nauczanie.



Tak broniê nauki przed niegodnymi natrêtami z plebsu, o synu

szlachetnej rodziny.



A wiêc, je¿eli dojdziesz do tego punktu, to wtedy, kiedyœ, gdy to do ciebie przyjdzie uczeñ prosiæ o naukê, wiedz, ¿e zosta³o ci ju¿ tylko jedno.



Wtedy to pokazujesz mu tê instrukcjê i mówisz, ¿e to w³aœnie jest

ca³a nauka.



Ostatnia próba?

¯eby jeszcze aspiranta skuæ?



Mo¿na tak to nazwaæ...





Teraz tê naukê przeka¿esz mnie.



Teraz tê naukê ja tobie przekaza³em, o synu szlachetnej rodziny.

Ju¿ j¹ masz. Jest twoja. Nie dziêkuj.

Wiêc to wszystko?

A tobie ma³o? Jak po raz pierwszy ujrzysz, jak¹ minê robi¹ zawsze uczniowie w³aœnie w tym momencie, zobaczysz, ¿e gra warta jest œwieczki. I zobaczysz, ¿e bêdziesz mi wdziêczny do koñca ¿ycia.



Wiêc ten przekaz ma jeden przedmiot: nieporozumienie?



Jestem z ciebie dumny. Zrozumia³eœ naukê i nawet nie ju¿ podnosisz g³osu.

Bêdzie z ciebie niez³y mistrz.





 Napisz, co o tym s¹dzisz...

 

 

Jan Riesenkampf

 

(Riesenkampff)