Krowy, komandosi, dzisiejszośæ i polo disco

Napisane na konkurs «Cz³owiek w kulturze analgetyku»



Krajobraz po...




I sta³o siê. U nas upad³ ustrój, który Pi³sudski czasami nazywa³ sowietyzmem, u nich skoñczy³ siê kryzys paliwowy. Chiñskie przekleñstwo: obyś ¿y³ w ciekawych czasach! przesta³o byæ na czasie.

Zaś natura nie znosi pró¿ni. Niczym wody po potopie opad³y emocje, i oczom ukaza³ siê wy¿ej zasygnalizowany krajobraz.




Przyzwyczajeni byliśmy (to znaczy: przyzwyczajeni byliśmy byli; poloniści przecie¿ nie mog¹ obyæ siê bez nobliwego plusquamperfectum) do ¿ycia w obrêbie dobitnie zarysowanych osi par wykluczaj¹cych siê ideologii, jak to: religia-komunizm, ten ostatni - kapitalizm, "Wolny Świat" (pamiêtacie jeszcze ten idiom?) - imperium z³a, itpd.

Co pozosta³o z tamtego, zbimonopolizowanego na wszystkie strony, symetrycznego wg. jasnych cezur, świata?

Ideologia straci³y swój wigor, przynajmniej na p³aszczyźnie wielkiej polityki.

To znaczy, ideologie w zasadzie przycich³y, szczególnie, jeśli chodzi o p³aszczyznê miêdzypañstwow¹, znajduj¹c na odmianê ujście w bardziej kameralnej formie lokalnych konfliktów, nie zagra¿aj¹cych doraźnie rozpowszechnieniem siê, a co za tym idzie przybraniem postaci miêdzynarodowej i w konsekwencji ewentualnym dotarciem do świadomości przeciêtnego globalnego wieśniaka, rozwalonego w ekologicznym fotelu przed takim¿e telewizorem.


Kiedy wspominam ksi¹¿kê Suworowa pt. ¯o³nierze wolności, przychodzi mi zawsze na myśl jedna zaiste wzruszaj¹ca scena. Sowieci (i niestety nie tylko) wkraczaj¹ do Czechos³owacji. Kolumny czo³gów przeciskaj¹ siê wśród rozwścieczonych do bia³ości Czechów. Spomiêdzy szeregów wojska wy³aniaj¹ siê oficerowie polityczni. Znaj¹ swoje zadanie. Maj¹ iśæ miêdzy t³um, aby z nim dyskutowaæ!

Oto, co mo¿e dla niektórych znaczyæ ideologia.

A dzisiaj?

Ideologia, jakakolwiek zreszt¹, jest po prostu niepotrzebna.

Znakomicie mo¿na bez niej ¿yæ!



Religie odesz³y w t³o, maj¹c do wyboru to - lub fanatyzm i fundamentalizm, ³¹cz¹cy siê w zasadzie równie¿ z zepchniêciem na raczej odosobnione pozycje.

Mechanizmy ekonomiczne nie os³ab³y. Cz³owiek przesta³ byæ istot¹ ideologiczn¹, nie przestaj¹c byæ ekonomiczn¹.

Nadbudowa oklap³a, zosta³a go³a baza.

Ko¿uch, jak siê ku ogólnemu zaskoczeniu okazuje, grzeje i bez kwiatka. Sam do dzisiaj ³ezk¹ w oku wspominam cytat z Bede Grifittsa: komunizmu nie mo¿na zwyciê¿yæ si³¹. Mo¿e siê ugi¹æ tylko pod dzia³aniem si³y duchowej wiêkszej, ni¿ on sam. Chocia¿ sk¹din¹d ogromnie cz³owieka tego, wraz z Jego dorobkiem, szanujê.


Jak wspomnia³em, mechanizm tego, co siê sta³o, by³ nieco ró¿ny u nas i u nich. Zakoñczenie kryzysu paliwowego, którego pocz¹tek i rozkwit by³y dośæ hucznie komentowany przez perelowsk¹ propagandê, natomiast schy³ek zosta³ przys³oniêty przez wiele innych wydarzeñ, z polskiej perspektywy istotniejszych

i zdecydowanie bardziej nas dotycz¹cych, nie dotar³o do świadomości wielu spośród nas.

Inaczej by³o rzecz jasna z upadkiem komunizmu, który sta³ siê naszym, polskim, wydarzeniem pokoleniowym (kolejnym rzecz jasna). Jednak¿e rzecz sta³a siê dobr¹ dekadê wcześniej i mo¿e dlatego

wielu spośród nas, oczekuj¹c po Zachodzie wiêkszego poparcia, prze¿uwa³o wówczas niejeden gorzki zawód, nie rozumiej¹c, ¿e oni s¹ ju¿ po prostu w innej epoce. Epoce, któr¹ ja na u¿ytek tego artyku³u zwê niniejszym epok¹ dzisiejszości.


Gdzie siê podzia³y...? czyli: co to siê porobi³o, panie dziejku.


U¿alanie siê na fakt, ¿e obyczaje s¹ ju¿ nie te, co pokolenie temu, nie wychodzi z mody od czasów antycznego Egiptu (zainteresowanych odsy³am do ksi¹¿ki: Cierpienie w religiach - czêśæ pierwsza, religie bez specjalnego zabarwienia soterycznego; za czasów mojego pokolenia by³a dostêpna w bibliotece Towarzystwa im. Piotra Skargi).


Znacie? (bo znacie). To pos³uchajcie.


Demokracja sta³a siê eufemizmem, oznaczaj¹cym sprawne pañstwo policyjne, tolerancyjne (najczêściej) ideologicznie, natomiast bezwzglêdne ekonomicznie.

Pañstwo (to dotyczy niektórych krajów; niestety, równie¿ tego, w którym ¿yjemy) przestaje oferowaæ obywatelowi jasny system odniesieñ, dziêki któremu jest on w stanie sob¹ w ¿yciu kierowaæ. Dla przyk³adu, jedn¹ z najcenniejszych zdobyczy naszego polskiego powrotu do normalności, obok odp³atnych studiów i popiwku, sta³a siê decentralizacja. Ka¿da decyzja podejmowana jest na pewnym szczeblu. Wy¿sze szczeble, z centralnym w³¹cznie, staraj¹ siê w te decyzje nie ingerowaæ. Staraj¹ siê, albo po prostu nie mog¹. Na przyk³ad, student, relegowany przez dziekana, w przypadku potwierdzenia decyzji przez rektora, nie ma ju¿ mo¿liwości odwo³ania siê do ¿adnej innej instancji, gdy¿ Ministerstwo mo¿e co najwy¿ej podj¹æ siê mediacji pomiêdzy osobê na stanowisku pañstwowym i z tytu³em profesora, a osob¹ bez ¿adnego stanowiska i z wykszta³ceniem średnim, jak¹ jest student. Jakie student ma wówczas szanse. Ano ma. Dzisiaj mo¿na powtarzaæ ka¿dy rok studiów, równie¿ i pierwszy, tyle razy, ile siê zapragnie. Wystarczy tylko wybuliæ do kasy kwestury kilkanaście milionów tytu³em op³aty za powtarzanie roku, i sprawa jest za³atwiona. W tej epoce wszystko ma swoj¹ cenê.


Krañcowym przyk³adem decentralizacji s¹ popularne obecnie w naszym, kraju fundacje. Fundacje zak³adane s¹ przez osoby b¹dź ich grupy, pragn¹ce zyskaæ po¿¹dan¹ swobodê dzia³ania i nie p³aciæ Vatu.

Rzecz jasna, fundacje maj¹ pewne cele, lecz nie s¹ w ¿aden sposób odpowiedzialne - za nic i przed ¿adn¹ instancj¹.

Urzêdnik fundacji mo¿e z petentem zrobiæ dok³adnie to, co mu siê podoba, i delikwent nie ma prawa ¿adnego odwo³ania od jego decyzji do ¿adnej instancji.

Nawet je¿eli w danej fundacji funkcjonuje zarz¹d, sk³ada siê on z luminarzy kultury, polityki i publicystyki, którzy pojawiaj¹ siê we jej siedzibie raz od roku, podpisuj¹, co im siê podetknie, inkasuj¹ swoje wynagrodzenie, jeśli takie jest przyznawane, i gnaj¹ dalej ku swoim codziennym wy¿szym sprawom.


Mój znajomy swego czasu dowiedzia³ siê, ¿e jedna z warszawskich fundacji planuje uruchamianie kursu mediatorów. Zatelefonowawszy tam, dowiedzia³ siê od osoby, za te sprawy odpowiedzialne, najpierw, ¿e takiego kursu nie ma, potem, ¿e jest, ale tylko dla absolwentów kursu podstawowego. gdy znajomy zapyta³, czy kurs podstawowy bêdzie w miêdzyczasie organizowany, nast¹pi³a d³uga cisza, nastêpnie osoba odpowiedzialna poinformowa³a go, ¿e owszem, tak. Nastêpnie nast¹pi³a jeszcze jedna chwila ciszy, po czym urzêdniczka fundacji zaczê³a na znajomego krzyczeæ, agresywnie wypytuj¹c, sk¹d w ogóle siê o kursie dowiedzia³, i kto zacz. Uzyskawszy wszystkie ¿¹danie informacje, powiedzia³a, cytujê dos³ownie: ja z Marsjaninem nie bêdê rozmawia³a. Próby dania jej do zrozumienia, ¿e powinna zachowywaæ siê przynajmniej tak, jak urzêdnik przeciêtny urzêdnik przeciêtnego urzêdu pañstwowego, kwitowa³a krótkim: byæ mo¿e, ja jednak z panem nie bêdê rozmawiaæ.

W tydzieñ później ja sam wybra³em siê do siedziby tej¿e fundacji w tej samej sprawie. Po parogodzinnym odsy³aniu od pokoju do pokoju dowiedzia³em siê ponad wszelk¹ w¹tpliwośæ, ¿e taki kurs w ogóle nie istnieje, ani te¿ nie jest planowany.

Fundacja, o której mowa, mieści siê w gminie Śródmieście przy ulicy Brackiej. Zajmuje siê prawami cz³owieka, jej prezesem jest Marek N.






Relatywizacja etyki miejsce ma wszêdzie. Wszêdzie - przyk³adem jednym pomiêdzy wielu mo¿e byæ choæby tak¿e i stwierdzenie: co jest nienaturalne, jest i z³e, serwowane ma³¿eñstwom, które chcia³yby mieæ w³asne dziecko, a nie mog¹ bez pośrednictwa kliniki n0vum... Naprawdê, zachodzi du¿a ró¿nica pomiêdzy naturalności¹ a dobrem, widzi to ka¿da dojrza³a moralnie jednostka.

A tak¿e wypowiedź znanej publicystki i pos³anki, pani H., która, wypowiadaj¹c siê na ³amach pewnego tygodnika na temat sensu pokazywania m³odzie¿y filmów typu Niemy krzyk, skrytykowa³ ten pomys³, jako gro¿¹cy tym, ¿e m³odzie¿ tak zrazi siê do aborcji, ¿e zacznie stosowaæ antykoncepcjê!

Nie zrobi³ jakoś na niej specjalnego wra¿enia fakt, ¿e ktoś, kto potrafi sam dokonaæ wyboru pomiêdzy uczynkiem, za który grozi ekskomunika, i takim, za jaki ekskomunika nie grozi, wykazuje istnienie wewnêtrznej, zinternalizowanej hierarchii wartości, i to o takiej orientacji, jak¹ katecheci staraj¹ siê m³odzie¿y wpoiæ.


Nie umiem siê w tym miejscu oprzeæ pewnej refleksji.

Tzw. Spory-o-m³odzie¿ maj¹ w naszym kraju kilkudziesiêcioletni¹ historiê. Sk¹din¹d, ich uczestnicy tradycyjnie potrafi¹ w porywach radosnego zapa³u wspinaæ siê na szczyty czegoś, co ja pozwolê sobie określiæ w drodze wyj¹tku ma³o naukowym określeniem: skretynienie.

Tylko osobistemu wstawiennictwu wy¿ej wspomnianego Św. Stanis³awa Kostki, a mo¿e po prostu nieoczekiwanie, dla niektórych pewnie zaskakuj¹co, wysokiej dojrza³ości naszej m³odzie¿y zawdziêczaæ mo¿emy fakt, ¿e kolejne pokolenia "substancji biologicznej" naszej "przypadkowej zbieraniny" rozwijaj¹ siê po prostu normalnie. Chocia¿, gdyby które z kolei pokolenie naprawiaczy m³odego pokolenia zamiast za dyskusje nt. M³odzie¿y zabra³o siê za sam¹ m³odzie¿, prawdopodobnie jednak ostatecznie by j¹ zdeprawowa³o. Tym wiêksze dziêki Św. Stanis³awowi Kostce, patronowi poni¿anych.


Dobro i z³o zosta³o zepchniête w t³o. Dawniej powiedzia³oby siê - nie ma. Mo¿liwe s¹ dwie mo¿liwości. Coś jest k³opotliwe lub nie.

Je¿eli jest ktoś, kto zap³aci za to pieni¹dze, to problemu nie ma, i wszystko gra.

To nie znaczy, ¿e tych rzeczy w ogóle nie ma. S¹, ale gdzie? Po prostu poza kadrem.

Dopiero teraz nagle okaza³o siê, ¿e nie wa¿ne, jak z czym jest, jak w ogóle jest.

Wa¿ne jest, co kogo obchodzi i dotyczy



Ideologia znaczy coraz mniej. Niewa¿ne, kto i spod jakiego znaku cos robi. Wa¿ne, jak to robi. Czyli po prostu, czy mu wychodzi, czy nie - a nie, czy jest na s³usznej linii.

Takich to czasów doczekaliśmy.


Kiedy chodzi³em do szko³y, na dzisiejsz¹ m³odzie¿ ujadano te¿, ¿e jest bezideowa. To oznacza³o wówczas, ¿e nie wyznaje TEJ ideologii z rodzajnikiem określonym.

Dopiero dzisiaj widaæ, co to jest prawdziwa bezideowośæ.

Po co nadbudowa? Naga baza mo¿e, jak wspomnieliśmy, równie dobrze funkcjonowaæ bez niej.


Sk¹din¹d truizmem jest, ¿e ¿yjemy w okresie separacji sacrum i profanum, czy te¿, innymi s³owy, ideologii i ¿ycia. (A mo¿e sacrum i numinosum, czyli kultury i duchowości? bo to przecie¿ 2 ró¿ne rzeczy; chocia¿, wiele osób, niezale¿nie od tego, do jakiej orientacji siê zaliczaj¹, nie rozró¿nia pomiêdzy kultur¹ a duchowości¹. Dzisiejsze czasy niespecjalnie sprzyjaj¹ ścis³emu i precyzyjnemu rozumowaniu).

Mnie osobiście wydaje siê, ¿e separacja ta nie jest rozwodem.

Obie strony wziê³y od siebie urlop, by od siebie odpocz¹æ, i s¹dzê, ¿e ten wzajemny odpoczynek mo¿e byæ jeszcze dla obu stron z pewn¹, niema³a korzyści¹.

Rozdzieleni czasowo ma³¿onkowie byæ mo¿e wreszcie wykorzystaj¹ czas roz³¹ki, aby nareszcie znaleźæ sobie na przysz³ośæ trwa³¹ i dojrza³¹ formê zwi¹zku. Do dzisiaj nie tylko w naszym kraju traktowane by³y w sposób automatyczny pewne sprawy, wymagaj¹ce niema³ej dojrza³ości.

Coraz wiêcej osób zaczyna rozumieæ, ¿e wartości maj¹ charakter autonomiczny, i potrafi¹ siê obroniæ przed ka¿dym uzurpatorem, kto próbuje je sprofanowaæ, na przyk³ad bior¹c je w ajencjê, albo zgo³a próbuj¹c ucieleśniæ.

Czy to dobrze, czy źle?


Odpowiedź jest jedna. Takie czasy!



Czego chc¹ ludzie?


Ludzie dbaj¹ o siebie.


Powy¿szy refren piosenki Jacka Zwoźniaka brzmia³ niegdyś bardzo mocno.

Obna¿a³ ludzk¹ pruderiê i zapobiegliwośæ, czyli podsumowuj¹c, ludzk¹ mieszczañskośæ. Dawniej powiedzianoby: mieszczuch, bikiniarz...

Dzisiaj czasy siê zmieni³y i tak po prostu wszyscy robi¹.


Zadbaæ o siebie sta³o siê najwa¿niejszym przykazaniem dzisiejszości. Na tych, którzy tego z ró¿nych wzglêdów nie robi¹, s¹ sposoby. Ostracyzuje siê ich, dyskryminuje, albo wyrzuca poza kr¹g. Ludzie, którzy nie potrafili sami sobie poradziæ i zaspokoiæ w³asnych potrzeb, s¹ wszak potencjalnie k³opotliwa, a to stanowi najwiêksze naruszenie dzisiejszościowej moralności.

Przypomina mi siê okres tzw. normalizacji, czyli prze³omu pierwszej i drugiej po³owy zesz³ej dekady. Wówczas okaza³o siê, ¿e gdy w kościele śpiewa siê Bo¿e, coś Polskê, na koñcu powstaje rozdźwiêk, gdy¿ śpiewane s¹ dwie wersje refrenu.

Wówczas te¿ zacz¹³em spotykaæ coraz wiêcej ludzi, którzy na najdrobniejsze wspomnienie o prześladowanych, ksiêdzu Popie³uszce, Solidarności, etc. natychmiast odpowiadali: te sprawy mnie nie interesuj¹. Pierwsz¹ moj¹ reakcj¹ by³o, ze osoby te po prostu wykazuj¹ emocjê, popularnie zwan¹ cykorem. Teraz myślê, ¿e mog³o w tym byæ jeszcze coś. Po prostu, ludzie maj¹ to do siebie, ¿e bardzo, bardzo chc¹ mieæ spokój. Szczególnie w pewnych okresach.



Cywilizacja pocketowa.


Jaki jest dzisiejszościowy odpowiednik dobra?

Wszystko powinno byæ niek³opotliwe, praktyczne i porêczne, dzia³aj¹ce skutecznie w przewidzianym, zwykle ograniczonym zakresie.

Je¿eli porównamy pierwszy rewolwer bêbenkowy pu³kownika Colta i wspó³czesny rewolwer bêbenkowy, ma³y, porêczny, o du¿ym kalibrze, krótkiej lufie i takiej¿e donośności, nasun¹ nam siê pewne wnioski, które mo¿na uogólniæ z du¿a doz¹ trafności.


To, czym siê pos³ugujemy, ma byæ: wygodne, porêczne, najlepiej z dobrze dopasowanym takim¿e futera³em, albo mieszcz¹ce siê w kieszeni. Chcia³bym te¿ przy okazji wspomnieæ o utrzymuj¹cej siê przez d³ugi czas modzie na du¿e, praktyczne kieszenie, nie tylko w wiatrówkach, ale bojê siê nadu¿yæ cierpliwości czytelnika.


Niektórzy mówi¹ o w tym miejscu o skrócie myślowym, wyra¿anym angielskim s³owem Instant, czyli: cos b³yskawicznego, jak zupa w proszku, czy lakier w aerozolu. W szczególności u¿ywa siê tego terminu, znanego g³ównie z lat siedemdziesi¹tych, w odniesieniu do metod przemiany i terapii cz³owieka.

To, z czym mamy dzisiaj do czynienia, to ju¿ nie jest Instant, ju¿ raczej cos, co mo¿emy nazwaæ "quick fix".

Doraźne nareperowanie, obliczone na redukcje objawów.

Bez zstêpowania do g³êbi, bez zg³êbiania przyczyn, bez podejmowania ryzyka przemiany, nie daj Bo¿e jeszcze wewnêtrznej.

Do pewnych rzeczy nie ma dostêpu, s¹ po prostu poza zasiêgiem.

W³aściwie, to mo¿e i by³by, ale za jak¹ cenê?

Zag³êbienie siê w siebie, otwarcie swego wnêtrza, to jednak jest jakaś cena. Cen¹ jest te¿ regularne odbywanie bynajmniej nie bezp³atnych spotkañ z terapeut¹, w sytuacji, gdy wiele dzisiejszych terapii sprowadza siê do kontaktu z podrêcznikiem, najczêściej te¿ zreszt¹ w formacie pocketowym. Powoli koñczy siê moda na psychologiê materacow¹, jak określano rozbudowane terapie, oparte o zasady psychologii humanistycznej treningi interpersonalne, itp., i zastêpuje j¹ o wiele tañsza psychologia pocketowa, obiecuj¹ca, jeśli nawet mniej, to w krótszym czasie.

Poza tym, czy warto inwestowaæ, np. w paroletni¹ kuracjê u psychoanalityka, albo w dog³êbne rozwi¹zanie problemu? Przecie¿ za rok mo¿na... oczywiście, umrzeæ mo¿na zawsze, natomiast za pól roku mo¿e staæ siê cos takiego, ¿e ten problem w ogóle przestanie siê liczyæ.




Symbol kryj siê!


Symbole podzieliæ mo¿na na ¿ywe i klasyczne.

Ogólnie rzecz bior¹c, rola symbolu polega na wzbudzaniu emocji.

Im burzliwszych i wolniejszych od refleksji, o co naprawdê chodzi - tym lepiej.

Przy okazji. Jak dzisiaj jest z tymi emocjami?

Dominuj¹ca obecnie emocja - to rozdra¿nienie w sytuacji, gdy naruszany jest mój spokój. Ja chce mieæ spokój, ¿eby robiæ swoje! I biada temu, kto z³amie nogê na środku szosy w taki sposób, ¿e ten spokój naruszy. Przechodnie nie bêd¹ nawet tak humanitarni, jak kiedyś, gdy przynajmniej sytuacja taka by³a pretekstem

do popularnej wówczas gry we wrabiaka (przypominam: polega³a ona na tym, ¿e, widz¹c le¿¹cego na ulicy cz³owieka, czatowa³o siê na przechodz¹cego kolejnego przechodnia; nastêpnie delikwenta zwabia³o siê

w bezpośredni¹ bliskośæ ofiary - a wtedy pozostawa³o tylko z czystym sumieniem daæ drapaka, pozostawiaj¹c jelenia w sytuacji nie do pozazdroszczenia, zwa¿ywszy, ¿e za nieudzielenie pomocy w sytuacji zagro¿enia ¿ycia kodeks przewidywa³ kary wiezienia bez zawieszenia).

A je¿eli, nie daj Bo¿e, zas³ab³eś na terenie terenu, szumnie zwanego prywatnym, wikidaj³o, po nowemu "ochrona", pozbywaj¹c siê k³opotu, którym jesteś, razem z tob¹, mo¿e jeszcze ciê pobiæ. Tym skuteczniej, im bardziej twój organizm jest chory czy os³abiony.

Wszelkie sprawy i ludzie, które dawniej budzi³y zaanga¿owanie emocjonalne, dziś budz¹ przede wszystkim zniecierpliwienie. Czasami powodowany przez nie odruch obronny potrzebuje formalnego uzasadnienia, racjonalizacji, czego przyk³adem mo¿e byæ sprawa okropności, pope³nianych podczas wojny w Chorwacji przy pocz¹tkowej biernej aprobacie mocarstw. ûarty, ¿e w Chorwacji trzeba by³o odkryæ naftê, rzuca³y tylko sprawê na t³o. Problem rozwi¹zali dziennikarze, stopniowo przemycaj¹c do wiadomości odbiorców, ¿e okrucieñstwa dokonywane s¹ przez OBIE strony.

Czasami jest to po prostu niepotrzebne.

Silna emocjonalnośæ tematu mo¿e wystarczyæ do skutecznego zdystansowania publiczności. Przyk³adem mo¿e byæ chocia¿by sprawa kampanii pro- i antyaborcyjnych, gdzie obie strony postawi³y w³aśnie na emocje - aborcjoniści na silne, zaś antyaborcjoniści wyj¹tkowej si³y. Efektem jest to, ¿e przeciêtnego cz³owieka od ca³ej sprawy po prostu odrzuca. Zarówno od jednej strony, jak i od drugiej. Od której bardziej? Okazuje siê, ¿e si³a odrzutu jest w zasadzie wprost proporcjonalna do si³y emocji.

Ktoś podchodz¹cy do ¿ycia w sposób wolny do fundamentalizmu wyci¹gn¹³by mo¿e z tego jakieś konstruktywne wnioski.

Niestety, grono ludzi, którym w ogóle cokolwiek w dzisiejszych czasach chce siê robiæ, zdominowane jest obecnie z kretesem przez fundamentalistów ró¿nej maści - od katolickich po neutralistycznych. Jan XXIII, który w rozmowie z wolnomyślicielem nie waha³ siê rzec: A có¿ nas dzieli; przyzna pan sam, ¿e to tylko nasze pogl¹dy, przewraca siê dziś w grobie.


Tutaj chcia³oby siê co nieco powiedzieæ na temat jednego ze wspó³czesnych ¿ywych symboli, którym jest Papie¿ Jan Pawe³ II.

Niestety, ale i on wpad³ w tê pu³apkê. Od pocz¹tku pontyfikatu postawi³ na emocje. Dzisiaj decyzja ta siê obraca przeciwko niemu.

Coraz mniej osób Go kocha, coraz mniej nienawidzi. Coraz wiêcej osób 0n po prostu niecierpliwi. I nijak ma siê to do wiary czy reform.

Do tego powrócimy zreszt¹ ni¿ej.


Co sta³o wiêc siê z symbolem? Kiedyś podobno dawa³ do myślenia. Dziś przeobrazi³ siê w ³atkê (ang. Abel -metka, labeling, naznaczanie, etykietowanie - zjawisko, szeroko opisywane przez socjologów i psychologów spo³ecznych). Nie daje do myślenia, lecz od niego zwalnia w sposób skuteczny i natychmiastowy, zastêpuj¹c je reakcj¹ emocjonaln¹, najczêściej o zawartości, sprowadzaj¹cej siê do mieszaniny lêku i agresji, wolnej od prób zorientowania siê w sytuacji z u¿yciem tego, co nasi dziadkowie zwali intelektem.

Jeśli dla przyk³adu padnie s³owo sekty, nikt nie sili siê siêgn¹æ po s³ownik, aby sprawdziæ, co to s³owo

w jêzyku polskim naprawdê znaczy, ani nie zastanawia siê, co przewiduje kodeks karny dla takich, co to publicznie potêpiaj¹ mniejszości, nie tylko te oficjalnie zarejestrowane w pañstwowym rejestrze wyznañ. Czuje to, co przed wiekami gawiedź, która bi³a ûydów. Oczywiście, i wtedy, i Dziś wiadomo, co sekty i ûydzi robi¹, dajmy na to, z ma³ymi dzieæmi. Ka¿dy s³ysza³, kto chce, ten wierzy. Gdzie problem? Bij odmieñca!

Je¿eli analogicznie padnie s³owo hifowi, to nikt siê nie zastanawia, czy nieszczêsne komary rzeczywiście s¹

w stanie przenieśæ tego wirusa. Rozwi¹zanie jest proste: won!

Bo po co w ogóle cz³owiekowi myślenie? O wiele szybciej przeskakuj¹ po korze mózgowej podkorowe impulsy o treści czysto emocjonlnej. Rzecz odbywa siê b³yskawicznie, od symbolu do symbolu, od metki do metki. I ju¿ jesteśmy w domu! a co, nie podoba siê?

Podobnie te¿, jak s¹dzê, myśleli (jeśli mo¿na to nazwaæ myśleniem) autorzy koncepcji lustracji, której g³ównym efektem jest dzisiaj to, ¿e ka¿dy polityk, który dopuści siê tylko jednej rzeczy: zaniedba tego, by siê

od jakichkolwiek planów lustracyjnych kategorycznie odci¹æ wszem i wobec, zlatuje ze sceny politycznej

w rekordowym tempie. Wykorzystuj¹ to zgnili pragmatycy z lewych skrzyde³ sceny politycznej. Nie wygl¹da tez na to, by problem ten mia³a kiedykolwiek polska prawica rozwi¹zaæ. Amnestia mo¿e byæ dla morderców, ale nie kapusiów. Samo wydanie aktu prawnego, podpisane zobowi¹zania do wspó³pracy anuluj¹cego, wymaga³by tak deficytowej cechy charakteru, jak minimum pragmatyzmu - a mo¿e po prostu oleju w g³owie?

Lecz po co komplikowaæ rzeczy! Jak cos jest nie tak, trza szukaæ agenta!

Pozwolê sobie w tym momencie wspomnieæ piêkn¹ scenê. Piêkn¹, przynajmniej z naukowego punktu widzenia dla przedstawiciela nauk spo³ecznych. Miejsce mia³a pó³tora roku temu, w podziemiach kościo³a Ùw. Stanis³awa Kostki na ûoliborzu (to taka gmina, nieopodal gminy, w której stoi Belweder).

Po pierwszym wieczorze rekolekcji wypowiadali siê przedstawiciele środowisk solidarnościowych z ca³ego kraju. Mówili o polityce, szansach na zbli¿aj¹ce siê wybory, lustracji.

Ot, zwyk³e rekolekcje u Ùw. Stanis³awa.

Jako kolejny zabra³ g³os stosunkowo m³ody przywódca, nie pamiêtam ju¿ sk¹d. Nawi¹zuj¹c do kwestii lustracji, twierdzi³, ¿e trzeba liczyæ na w³asne si³y, zaś ludziom nale¿y ufaæ i wychodziæ do nich z sercem.

W dalszym ci¹gu wypowiedzi zacytowa³ przys³owie: jak cos nie wychodzi, to trzeba szukaæ agenta.

Po nim zabra³ g³os inny przywódca z innego regionu. Zgodzi³ siê z przedmówc¹, cytuj¹c tê sam¹ maksymê. Ale on j¹ rozumia³ dos³ownie! Po prostu za wszystkie dotychczasowe klêski polskiej prawicy, z wyborami w³¹cznie, wini³ agentów!

Po nim zabra³ g³os ktoś inny, mówi¹cy po czymś innym, a po nim jeszcze ktoś, mówi¹cy o czymś ju¿ zupe³nie innym. Rekolekcje potoczy³y siê dalej bez przeszkód, lecz scena, której doświadczy³em, sta³a siê dla mnie pe³nym wyrazu symbolem, który na d³ugo da³ mi do myślenia.



Symbole - oto obiegowe dziś określenie wartości. Ja sam, rozmawiaj¹c z ludźmi, których wizja przewrotu, maj¹cego miejsce w naszym kraju w roku 1989 sprowadza siê do tego, ¿e komuniści oddali kasê za symbole, nie oskar¿am ich o cynizm; raczej podziwiam ich poczucie realizmu i dar obserwacji.


Czy zaś symbole i wartości to naprawdê to samo?

Osobiście s¹dzê, ¿e jednak nie. Aby jednak¿e do tego dojśæ, potrzebna jest odwaga samodzielnego myślenia pojêciami, wolnego od symboli, czerwonych p³acht oraz kategorii nasi - tamci, albo te¿ jednonutowego widzenia świata w stylu: no tak, wszystkiemu winni puste miejsce na wpisanie uniwersalnego winowajcy.

Zaś na takie myślenie coraz mniej osób dzisiaj staæ.

Wiêkszośæ ludzi dzieli siê na takich, którzy po prostu maj¹ dośæ i po prostu chc¹ mieæ spokój, i takich, którzy wy¿ywaj¹ siê w jakiejkolwiek dzia³alności publicznej, odreagowuj¹ca ci¹goty, jedno z dwojga, albo w stronê fundamentalizmu, albo pozbawionego skrupu³ów, ultrapragmatycznego siêgania po to, co im siê nie nale¿y.

Quartam non datur. Dla ludzi porz¹dnych, którzy chc¹ cos zrobiæ, po prostu nie ma nigdzie miejsca.

I to równie¿ jest dzisiejszym znakiem czasu.





Ka¿da epoka ma swego idola (Kol. Kierownik).

Czy¿by?


Biada wiêc symbolom.

Biada szczególnie ¿ywym symbolom. Co siê sta³o z ludźmi, którzy kiedyś naiwnie dali siê w takich kategoriach zaklasyfikowaæ?

Dzisiaj budz¹ w najlepszym razie zniecierpliwienie. Przypatrzmy siê ¿ywym legendom - Aquino, Mandelom; przypatrzmy siê Wa³êsie, przypatrzmy siê tak świ¹tobliwym sk¹din¹d osobom, jak Jan Pawe³ II i Matka Teresa z Kalkuty.

Coraz mniej ludzi ich kocha, coraz mniej ludzi ich nienawidzi.

Coraz wiêcej osób ma ich po prostu dośæ. Mamy tu do czynienia z pewnymi określonymi, silnymi emocjami; gdyby przeprowadziæ dog³êbne dochodzenie, co te¿ ci wielcy szarym wrzucaczom do urny i dawaczom na tacê zawinili, to z jednej strony dotarliśmy do zadufania w siebie, ślepoty na w³asne granice, a z drugiej strony niezrozumienia tego, ¿e czas nie stoi w miejscu, a świat nie nale¿y do mnie, i trzeba umieæ odejśæ z godności¹, zamiast wy¿ywaæ siê w gromkich deklaracjach, pouczaj¹c inne, równie¿ pe³noletnie osoby i powtarzaj¹c na okr¹g³o jeden ulubiony wyraz: JA.

ûywych symboli jak¿e czêsto nie staæ ju¿ dziś na minimum tego, co dla niektórych jest szczypt¹ dobrego smaku, a dla innych zgo³a socjotechniki.

Kogo nie staæ na Sulejówek, mo¿e mu pozostaæ tylko Ùwiêta Helena.


I nie ka¿dy to dostrzega, ale dzisiaj takie postacie przede wszystkim dra¿ni¹. Tak po prostu ludzie w dzisiej-szych czasach reaguj¹.


Ktoś powie, ¿e nikt nie jest doskona³y, ¿e nawet idol ma prawo do b³êdu. Moim zamiarem nie jest pouczaæ ¿ywych symboli, jak maj¹ ¿yæ. Kto interesowa³ siê dziejami s³awnych mê¿ów, ten wie, jak swoich podw³ad-nych traktowali Albert Schweitzer i Maksymilian Kolbe, co robi³ podczas potopu Jan Sobieski, a Traugutt podczas Wiosny Ludów. Polecam te¿ znakomity artyku³ Pana Romanowskiego o Kościuszce.

Ja ograniczam siê tutaj do napomknienia, ¿e w innych czasach takie zagrania s³awnym ludziom by³y darowane. Dzisiaj ¿yjemy w epoce wyj¹tkowo ma³o ³askawej dla wybitnych jednostek, i jest to istotnym elementem jej kolorytu, bêd¹cego g³ównym tematem niniejszego opracowania.



Globalna izolatka, czyli isolare necesse est



Idzie ulic¹ dziewczyna. Jaki jest pierwszy, zdrowy odruch normalnego cz³owieka, wywo³any prze ekspozycjê takiego bodźca?

Niestety. Jak ka¿dy z nas s³ysza³ przy niejednej okazji, ¿yjemy w określonej epoce. Dziewczyna nie ma co

prawda powlekanych okularów, uniemo¿liwiaj¹cych kontakt wzrokowy (rzecz dzieje siê, dajmy na to, jesieni¹), ale: uszy jej zatkane s¹ s³uchawkami walkmana, otwór gêbowy podwójn¹ porcj¹ gumy do ¿ucia, a je¿eli rzecz siê dzieje na przystanku, w poczekalni, itp., czyta harlekina albo umberto eco w wydaniu pocketowym. I nie pogadasz.

To jest w³aśnie bodaj najbardziej charakterystyczn¹ cech¹ dzisiejszej epoki. Izolacja nie musi byæ realizowana z pomoc¹ krat, ¿aluzji, pancernych szyb, itp. Dzisiaj s¹ prostsze metody. Jak¿e czêsto nie s¹ potrzebne napraw-dê masywne środki techniczne.

Wystarczy sam cz³owiek.

Ùrodki techniczne s¹ proste - walkman, coś do pyska. Wszelkiego rodzaju ³akocie - czekoladki, batoniki, w na tyle wygodnych opakowaniach i na tyle ma³ych porcjach, ¿e mo¿na konsumowaæ, id¹c ulic¹ lub stoj¹c na przystanku, i nie ma, jak by³oby w przypadku, dajmy na to, tabliczki czekolady, pretekstu ani precedensu do czêstowania obok stoj¹cych. Ju¿ nie mówi¹c o siedz¹cym w pobli¿u ¿ebraku.


Coraz lepiej funkcjonuje egzekwowana ró¿nymi metodami zas³ona lokalności, intymności, prywatności (to s³owo, które przysz³o do nas z krajów anglosaskich, jeszcze nie zadomowi³o siê w naszym jêzyku w ca³ej pe³ni tego w³aśnie swego znaczenia - mo¿e nie zd¹¿y...) - a poza ni¹... ludzie robi¹, co chc¹ na kameralno-lokaln¹ skalê, - nieraz serwuj¹c zdumionym jak zawsze dy¿urnym g³osicielom wiary w cz³owieka powtórkê z tego, do czego ta sk¹din¹d sympatyczna istota jest zdolna.

Przyk³adów s¹ tysi¹ce, ka¿dy na inn¹ skalê. Od znêcania siê nad zwierzêtami (od kotów poczynaj¹c) i dzieæmi w obrêbie czterech ścian, przez miniaturowy stan wojenny, wprowadzony kilka lat temu przez wojewodê czorsztyñskiego, po to wszystko, czym podbili listê telewizyjnych tematów tak sk¹din¹d jowialni i kontaktowi ludzie, jakimi s¹ Jugos³owianie.



Tutaj wprowadzimy pewn¹ przyd³ug¹ dygresjê, ściśle jednak zwi¹zan¹ z tematem. Z jakiej ksi¹¿ki pochodzi, ka¿dy ³atwo sobie przypomni.

Jak to by³o z trzema wojnami światowymi?

Ludzie siedzieli w okopach nad Somm¹, czy nawet pod Tobrukiem, przyjaźnili siê z sob¹, machali do siebie, i by³o dobrze.

Bronie, zabijaj¹ce na odleg³ośæ, bez bezpośredniego kontaktu: dzia³a, potem czo³gi, a potem: w I wojnie gazy, w II wojnie atom, i...

Co przewidziano na III wojnê?

Mieli to byæ komandosi. Ludzie, wyæwiczeni tak, ¿e mog¹ zar¿n¹æ cz³owieka, patrz¹c mu w oczy, bez ¿adnego problemu.

A wiêc - idea³ izolacji, który przedtem cz³owiek by³ w stanie zrealizowaæ przy pomocy wymyślnych urz¹dzeñ technicznych, nowoczesnych albo wielgachnych, teraz zrealizowa³ we w³asnym zakresie, zamiast tworzyæ wymyślne urz¹dzenia, pewne zasady realizuj¹ce, po prostu pewne te zasady uwewnetrzniaj¹c.

Po prostu, dawniej istnia³a pewna zasada: bliski -= przyjaciel, daleki - nieprzyjaciel.

Rycerze, walcz¹cy torsem w tors, przestrzegali etyki walki.

(Ten ostatni temat nie bêdzie tutaj szerzej eksploatowany; jednak¿e polecam ksi¹¿kê profesor Ossowskiej

O niektórych przemianach etyki walki, wydan¹ przez wydawnictwo Kraj w tym samym czasie, co s³ynne Wspomnienia i zapiski historyczne pu³kownika Rzepeckiego.)

Potem bronie, dzia³aj¹ce na odleg³ośæ sprawi³y, ¿e walcz¹cy stali siê sobie bardziej odlegli, a przez to pop³y-nê³o te¿ wiêcej krwi.

Ale to by³ pierwszy etap. Drugi etap by³ taki, ¿e owo oddalenie zosta³o zgêszczone. Powsta³a dziêki temu owa cienka, w miarê przezroczysta, a wcale szczelna przegroda, określana czasami jako prywatnośæ, a czasami jeszcze czort wie jak.

Przez tê przegrodê mo¿emy dzisiaj spojrzeæ na cz³owiek, bêd¹cego takim samym cz³owiekiem, jak my sami, tak, jak przez peryskop czo³gu, i potraktowaæ go w sposób analogiczny.

To w³aśnie uwewnêtrznienie izolacji jest czymś bardzo charakterystycznym dla dzisiejszej epoki, i nie ogranicza siê tylko do spraw, wi¹¿¹cych siê z walk¹.


Innym przyk³adem jest dzisiejszy erotyzm, - nie seksualny, lecz "seksi". Serwowane bodźce maj¹ kusiæ, prowokowaæ - czyli po prostu wytr¹caæ z równowagi, lecz wszystko to robiæ, nie oferuj¹c nic, a ju¿ najmniej spe³nienia.

Dzisiaj coraz popularniejsze staj¹ siê widoki m³odych osób, siaduj¹cych po miejscach publicznych w pozach, wywo³uj¹cych u przedstawicieli pokoleñ przedwojennych silne reakcje emocjonalne. W pozycjach, których stylizowane opisy mo¿na znaleźæ w dziele Vatsyasany, zobaczyæ mo¿na nie tylko m³odzie¿ szkoln¹ po parkach, ale i m³odzie¿ akademick¹ na terenach uczelni. Równie¿ zdarza³o mi siê spostrzec w środkach komunikacji pary wygl¹daj¹ce na lat czterdzieści, gdzie mê¿czyzna trzyma³ kobietê ma kolanach, albo te¿, trzymaj¹c j¹ za rêkê, drug¹ obejmowa³ j¹ od wewnêtrznej strony uda (oboje byli w spodniach; darujcie mi dok³adnośæ i precy-zjê obserwacji, typow¹ dla nauk spo³ecznych).

Wspólny mianownik jest jeden: pieszczota ma charakter dra¿ni¹cy i pobudzaj¹cy, a nie koj¹cy. Zwiêksza te¿ pobudzenie o charakterze typowo cielesnym, a wszystko to w sytuacjach, w których jasne jest, ¿e zaspokojenie fizyczne nie wchodzi w grê.

M³odzie¿ kocha siê obejmowaæ przy ludziach.

Dlaczego nie odwrotnie - ktoś z³ośliwy zauwa¿y³by, ¿e oni po prostu sobie nie ufaj¹. Pieszcz¹ siê w takich sytuacjach, w których nie ma zagro¿enia, ¿e sprawa wymknie siê spod kontroli. Prawdopodobnie nie osi¹gnêli poczucia takiej intymności, a¿eby samotnie czuæ siê we dwójkê pewni siebie samych.

Ludzie patrz¹, najczêściej nie reaguj¹c. To, co widz¹, nie powoduje ¿adnych ich widocznych zewnêtrznie reakcji, choæ zapewne te¿ nie wzbudza entuzjazmu. Po prostu jest za ta zas³on¹, za któr¹ rzeczy bêd¹ce zwy-czajnie cz³owieka nie dotycz¹. Nie mówi¹c o tym, ¿e na świecie istniej¹ - i spotykaj¹ siê z analogiczn¹, zerow¹ reakcj¹ - o wiele gorsze rzeczy.


Dzisiejsza moda z kolei to takie ubrania, które pozwalaj¹ ukazaæ cia³o, nie ods³aniaj¹c go (i przy okazji te¿ zreszt¹ maskuj¹c wady urody - ale ta funkcja ubrania jest stara jak świat). Przyk³adem s¹ obcis³e rajstopy

z lycry, dziêki którym uda wygl¹daj¹ na szczup³e i jêdrne, podnosz¹ce biust gorsety, itd.


Dzisiejsze zasady s¹ takie: patrz, ale rêce przy sobie. Albo te¿ czasami: patrz, ale udawaj, ze nie widzisz.

Na tym polega wspó³czesny striptiz, gdzie rozebrane kobiety wchodz¹ pomiêdzy widzów, co kiedyś by³oby nie do przyjêcia - wiadomo, czym by siê to skoñczy³o. Na tym polega zreszt¹ równie¿ parê innych wynalazków, miêdzy innymi supermarket.


Oczywiście, po drugiej stronie tej¿e zas³ony cz³owiek mo¿e sobie spokojniej umieraæ. Choæ lepiej, by jednak nie robi³ tego na oczach, zak³ócaj¹c cudz¹ prywatnośæ.

Równie¿, wiele spraw, wi¹¿¹cych siê z podejściem do sytuacji zagro¿enia przetrwania ludzkich jednostek nasuwa jeszcze inn¹ refleksjê.

Dawniej ludzie zasadniczo postêpowali w sposób maj¹cy na celu przetrwanie gatunku, wzglêdnie ju¿ i geno-typu. Obecnie ludzie dzia³aj¹ ze wzglêdu na przetrwanie jednostkowe. W niepamiêæ id¹ odruchy pomocy tym, którzy nie potrafili sobie poradziæ. Zaś gdy dochodzi do walki, to absolutnie wszystkie chwyty s¹ dozwolone.

Dawniej istnia³ kodeks honorowy, ograniczaj¹cy u¿ycie tych metod walki, które po prosty s¹ zbyt skuteczne

i doprowadzi³yby do wyniszczenia, dajmy na to, stanu rycerskiego. Taka by³a mentalnośæ rycerska i ¿o³nierska; niestety, inaczej rzecz siê ma z mentalności¹ wszelkich formacji paramilitarnych od partii, poprzez policje, po ochronê i terrorystów. Obecnie upowszechnia siê ona coraz bardziej i obejmuje w zasadzie wszystkich.





Komu Nobla? czyli Laureatka bez emocji


Poniewa¿ jestem ju¿ za pó³metkiem niniejszej rozprawki, czujê siê w obowi¹zku us³u¿nie daæ jurorom pretekst do odrzucenia jej, daj¹c przy okazji ujście mojej ¿y³ce obrazoburczej.


Nobel, przyznany wiadomo kiedy i wiadomo komu by³ dla wielu prawdziwym gromem z jasnego nieba.

Jak¿e kontrowersyjnym mo¿e byæ wyró¿nienie osoby tak obliczalnej, odleg³ej od buntu, naprawiania świata, atakowania uznanych pogl¹dów, czy po prostu kontrowersji...

Poezja tak szara, nieefektowna, wiersze, osnute w zasadzie wokó³ jednej myśli, pozbawione w sumie mocnych puent, zmiany punktów widzenia, zwrotów akcji, jakiejkolwiek zreszt¹ fabu³y. Równie¿ te¿ i stosunek podmiotu lirycznego do świata, z³a, wyzwañ, jest dośæ charakterystyczny... Stawiano te¿ pytania, dlaczego wyró¿niono poetkê, która nie zachêca do buntu, nie kontestuje, z³o traktuje filozoficznie, opatruj¹c je komentarzem o anty-cznych proporcjach - i przechodzi dalej, bynajmniej nie próbuj¹c świata zmieniæ?.. ale o wszystkim tym ni¿ej.


Ja z w³asnego wyboru silê siê tutaj wykazaæ, ¿e i ta decyzja jurorów by³a znakiem czasu. Zaś literacki dorobek Szymborskiej mieści siê znakomicie w kadrze tego, co jest dozwolone i akceptowane przez pr¹d, zwany dzisiej-szości¹.


Jakie w ogóle s¹ wiersze Laureatki?

S¹ w zasadzie zuniformizowane. Mia¿d¿¹ca wiêkszośæ spośród nich daje siê wpisaæ w poni¿szy schemat.


Ka¿dy wiersz zawiera jedn¹ myśl, niejako jest wokó³ niej obudowany. Sprowadza siê do jednego spostrze¿enia autorki, opakowanego w formê poetyck¹. Forma ta pos³uguje siê zwyk³ymi środkami jêzykowymi, lecz zawsze zostaje na drugim planie. Szymborska nie jest wirtuozem, ani niewolnikiem formy w ¿adnym jej aspekcie. Metafory i inne środki literackie wype³niaj¹ teksty poetki w rozs¹dnych ilościach; przypisywanie jej sk³onności do finezyjnych metafor, stoj¹cych u podstaw poszczególnych utworów jest rozbrajaj¹ce, stanowi¹c dowód nieznajomości czy to dorobku, czy po prostu jêzyka polskiego. Poetka w ogóle przyk³ada ma³¹ wagê do formy jako takiej, w ka¿dym b¹dź razie forma i styl s¹ dośæ nieefektowne i, mówi¹c krótko, nie form¹ nasza noblistka stoi, co ma te¿ swoje dobre strony, gdy¿ ewentualne zniekszta³cenie formy podczas t³umaczenia nie zniekszta³-ca ca³ego wiersza jako takiego, o czym szerzej ni¿ej. Myśl, wokó³ której wiersz jest zbudowany, stanowi w za-sadzie jego jedyn¹ treśæ. Przeczytawszy pierwsz¹ linijkê, w zasadzie posiadamy pewn¹ orientacjê co do tego, co bêdzie dalej - mo¿na to elegancko nazwaæ holograficzności¹ wierszy poetki (nieźle brzmi - temat odst¹piê zupe³nie za darmo ka¿demu zainteresowanemu magistrantowi z Go³êbnika).

Wiersze ka¿dego, nie wiem jak genialnego, poety dziel¹ siê na gorsze i lepsze. U Szymborskiej rzecz ca³a zale¿y od tego, wokó³ jakiej myśli osnuty jest wiersz.

Jakośæ danego wiersza zale¿y w zasadzie od stopnia niebanalności danego spostrze¿enia czy wyznania. Czasami no¿e ono fascynowaæ, jak w przypadku wiersza Odkrycie, czasami wrêcz szokowaæ - czy to swoj¹ banalności¹, jak w przypadku starego wiersza o mi³ości Ojczyzny, twardo od æwieræwiecza trzymaj¹cego siê

w kanonie lektur szkolnych, czy niedojrza³ości¹, jak w przypadku wiersza Nienawiśæ, gdzie moralny dydaktyzm miesza siê z nieudolnie skrywan¹ zawistn¹ fascynacj¹ z³em.


Jakiego formatu cz³owiekiem i twórc¹ jest poetka?

Ja pokusi³bym siê o twierdzenie, ¿e nie jest wielka. Jest genialnie średnia. Tym te¿ sposobem przystaje

do epoki, bêd¹cej g³ównym bohaterem artyku³u.


Jej wiersze nie nawo³uj¹ do niczego, a ju¿ szczególnie do buntu, zmieniania świata, siebie, czy swojego miejsca w świecie (klasyczna triada, znana ka¿demu psychologowi), wewnêtrznej czy zewnêtrznej przemiany, czy choæby zwyk³ej pracy nad sob¹. Ta poezja nie radzi, nie daje czytelnikowi ¿adnych odpowiedzi (ile¿ to ko³ków na g³owie naciosano m³odszym generacjom poetów pod tym pretekstem). Do niczego nie nawo³uje ani nie zachêca, ani explicite, ani implicite; nalepia metkê i idzie dalej. Jest po prostu niek³opotliwa.


Co do otwarcia na świat, to jednak równie¿ nie mo¿emy pomin¹æ pewnej dozy izolacjonizmu, wyra¿aj¹cej siê chocia¿by w braku zaanga¿owania w jakiekolwiek Wielkie Sprawy czy przemiany, a której symbolem mo¿e byæ dobrze ogrzany pokój w zakopiañskim pensjonaciku (b¹dź co b¹dź, nie jest to pensjonat, do którego móg³by wprowadziæ siê z g³upia frant, dajmy na to, szary magistrancina Instytutu Filologii Polskiej UJ).


Stosunkowo krótkie utwory idealne s¹ do pocketowych wydañ. Ãatwo mo¿na j¹ t³umaczyæ na obce jêzyki. Biedak Herbert ze swoimi g³êbokimi, klasyczno-b³yskotliwymi wierszami, który bez t³umacza kongenialnego jest jak bez rêki! A w dzisiejszych czasach o naprawdê wybitnych t³umaczy nie jest ³atwo. Ci zaś, którzy s¹, maj¹ wiele o wiele bardziej atrakcyjnych jêzyków do obs³u¿enia (uczciwszy uszy: czy w naszym kraju powsta³a chocia¿ jedna filozofia? <Pary¿ mo¿e i wart jest mszy, natomiast zawsze administracyjne nale¿a³ do Francji, nawet w wieku koni parowych>). Z t³umaczenia literackiego z polskiego na zachodzie nikt nie wy¿yje; wiêkszośæ osób, tym siê paraj¹cych, zalicza to zajêcie do, delikatnie mówi¹c, swoich osobistych zainteresowañ. A przecie¿ nasz jêzyk ojczysty zalicza siê do najtrudniejszych w świecie, czego dowodem jest chocia¿by brak do dzisiejszego dnia praktycznego opracowania gramatyki polskiej dla ucz¹cych siê polskiego, ujmuj¹cego w spo-sób rozs¹dny, precyzyjny i praktyczny takie problematyki, które do dzisiaj skutecznie odstraszaj¹ polakofilów wszelkiej maści.


Ma³e translatorium mo¿e nas przekonaæ, ¿e poezja Szymborskiej jest niek³opotliwa w przek³adzie; nawet średniej jakości t³umacz sobie z ni¹ radzi, nie przemêczaj¹c siê i w odwecie jej nie kalecz¹c. A nawet, jeśli zrobi to od niechcenia, to poezja Szymborskiej odporna jest i na to; przekrêcenia, próby wdawania siê w autora po³¹czone z przeb³yskami prywatnej wirtuozerii, wszystko to, co znamy chocia¿by z t³umaczeñ krakowskiego mikrowieszcza Boya, nie niszcz¹ jej wierszy, które dalej funkcjonuj¹ w innej strefie jêzykowej, odzia³ywuj¹c na czytelnika ze skutkiem w zasadzie zbli¿onym do zamierzonego przez autorkê.

I jest to naprawdê rzadka cecha, której ka¿demu tylko pozazdrościæ.



Ju¿ po tak zwanej herbacie, i dosyæ d³ugo po tym, jak nieszczêsne tomiki dotar³y na nieszczêsne światowe targi ksi¹¿ki, niektóre osoby rozpoczê³y intensywn¹ dzia³alnośæ apologetyczn¹, przypisuj¹c poezji Szymborskiej cechy, której ona po prostu nie wykazuje, a przynajmniej z ca³¹ pewności¹ siê nie wyró¿nia, np. bogat¹ metaforykê i idiomatycznośæ, z energi¹ godn¹ lepszej sprawy. Ja jako przedstawiciel nauk spo³ecznych nie czujê siê zobowi¹zany do pewnych zachowañ o charakterze z definicji kurtuazyjnym, natomiast próbê rozpatrzenia fenomenu autorki Nienawiści z tego w³aśnie, niejako na swój sposób ścis³ego, punktu widzenia, uwa¿am za mo¿liw¹ i wart¹ ośmielenia siê.







A teraz coś dla cia³a: polo disco.

Bez braw.


Poniewa¿ polo disco sta³o siê jednym z ulubionych worków bokserskich epigonów czasów przeddzisiejszych, uzna³em, ¿e i ten temat godny jest mego szkie³ka i oka. Rzecz jasna, tylko i wy³¹cznie w kontekście.



Nieprawda, ¿e polo disco jest bezideowe. Jest antropocentryczne.

W czasach, kiedy ludzie mieli po prostu dośæ re¿imu, kr¹¿y³y po kraju kasety z przyśpiewkami (tak wówczas te muzykê nazywano) o treści antyre¿ymowej. Kr¹¿y³y nie dlatego, ¿e Polacy maj¹ we krwi antykomunizm. Kr¹¿y³y dlatego, ¿e ludzie re¿imu mieli dośæ. Do dziś ludzie mieli dośæ czasu, by siê nauczyæ, ¿e ¿aden kolejny, ojczysty re¿im nie da siê lubiæ i pozostaje tylko po prostu ¿yæ - jemu na z³ośæ (któ¿ nie pamiêta refreniku: daj se luz, olej to odkomuszenie). Bo ¿eby ¿yæ i innym daæ ¿yæ, wszystko rzecz jasna w granicach prawa, trzeba byæ jednak godnym partnerem - a jakoś ¿aden z dotychczasowych rodzimych systemów nie dorós³ do tej roli. To ju¿ czêściowo na marginesie.

Na marginesie te¿, pozwolê sobie przypomnieæ, ¿e do dziś wielu polo disco kojarzy siê tylko z jedn¹ śpiewk¹, ¿e zacytujê refren: i choæ pada³o i by³o ślisko, wyrolowa³o nas komuszysko. Ju¿ ca³kiem zupe³nie na marginesie odeślê do starego i niespecjalnego dowcipu: kto zwyciê¿y³ Napoleona i Hitlera? (genera³ Mróz). Mam na myśli to, ¿e obaj nie zostali pokonani przez ludzi jako takich, lecz przez potê¿ny czynnik innej natury. Podobnie rzecz mia³a siê i z Wa³ês¹.

Jaki te¿ czynnik nasz nieod¿a³owany ûywy Symbol zlekcewa¿y³?

Mam nadziejê, ¿e oczywiście przeczyta ten artyku³!



Ludzie chc¹ mieæ nareszcie spokój, i jak najmniej k³opotów.

Ktoś, kto im to zapewni, mo¿e mieæ od nich bardzo wiele; w ka¿dym razie z ca³¹ pewności¹ tê jedn¹ kreskê wyborcz¹.

I mo¿emy siê śmiaæ, ¿e podczas ostatnich, wygranych przez komunistów wyborów wyborcami powodowa³a niespe³niona wszak¿e nadzieja na powrót kraju lat dziecinnych, zwanego czasami Rzeczpospolit¹ Obojga Edwardów, ¿e komuniści wpuścili w kana³ elektorat, ukazuj¹c to coś, co mieli naprawdê do zaoferowania, jako rzekomy neogierkizm.

Gdy¿ to, ¿e wojnê robi siê na górze, ¿eby na dole ludzie mieli spokój, nie by³o a¿ tak durnym pomys³em; co jednak¿e nie znaczy, ¿e nie ma jeszcze lepszych.

Ludzie chc¹ po prostu ¿yæ bez ekstra atrakcji. Podobnie, jak, dajmy na to, za Gierka czy za CK Najjaśniejszego Cesarza, panuj¹cego w epoce zwanej sk¹din¹d modernizmem, przynajmniej przez historyków sztuki.

Chiñskiego przekleñstwa obyś ¿y³ w ciekawych czasach nie nale¿y lekcewa¿yæ, o czym wielu zd¹¿y³o siê przekonaæ post factum, nie tylko w naszym kraju.




Interregnum - co na horyzoncie?.


Jak d³ugo ma to trwaæ? Co bêdzie dalej?


Czy, bêd¹c w Krakowie, przechodziliście ulic¹ Stachiewicza?

Pomiêdzy rogiem ulicy Garncarskiej a obecnym konsulatem austriackim, przytulona do ściany naro¿nej czynszówy, od bez ma³a æwieræ wieku k³u³a ludzi w oczy wybudowana w środku miasta rezydencja, mo¿e ustêpuj¹ca rezydencji dyrektora Huty im. Lenina na Srebrnej Górze. Ja sam, przechodz¹c tamtêdy za szkolnych czasów, zastanawia³em siê wielokroæ, co za sobek mo¿e tam mieszkaæ.

W istocie, w³aścicielem rezydencji jest pan Sobek Zasada, światowej s³awy gwiazdor rajdowy, statystycznemu Polakowi kojarz¹cy siê raczej z jedynymi produkowanymi na terenie kraju zamkami b³yskawicznymi, które, wbrew prawom socjalistycznej fizyki, zamyka³y siê i otwiera³y jak gdyby nigdy nic.

By³ on zaś przedstawicielem sfery spo³ecznej otoczonej powszechn¹ zazdrości¹.

O nich, sportowcach i artystach, mówi³o siê: maj¹ wszystko.

Oni umieli ju¿ wówczas zrealizowaæ pierwsze przykazanie dzisiejszości: zadbaæ o siebie.

Co z tymi ludźmi dzieje siê dziś?

W bie¿¹cym roku akademickim na pierwszy rok studiów dziennych na wydziale psychologii Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczê³a studentka, zwracaj¹ca na siebie uwagê, poza przekraczaj¹cym przeciêtnośæ wiekiem, promieniuj¹cym z jej twarzy ciep³em. Nazywa siê Halina Fr¹ckowiak. Ta, która śpiewa³a B¹dź gotowy dziś do drogi.

W kraju naszym jest wiele osób, powa¿nie zajmuj¹cych siê medytacj¹. Wśród nich kilka uzyska³o uprawnienia mistrzowskie i zaczyna samemu nauczaæ. Takich osób we wszystkich szko³ach zen na terenie Polski jest trzy. Najstarsza z nich, przynajmniej wiekiem, nazywa siê Ma³gorzata Braunek. Ta, co gra³a Oleñkê.

A s¹ to tylko wyrywkowe przyk³ady.

Ci ludzie nie s¹ tu jedyn¹ forpoczt¹. Pragnienie ambitnego i g³êbszego rozwoju, którego s¹ przyk³adem, stanie siê stopniowo udzia³em coraz szerszych krêgów ca³ego spo³eczeñstwa.



Opisane nieco wy¿ej "podrygi" epoki mo¿na interpretowaæ po prostu jako zewnêtrzne objawy przesilenia.

I, dodajmy, maj¹c w pamiêci ich odpowiedniki sprzed lat stu i sprzed lat tysi¹ca, nie mo¿na nawet odmówiæ dzisiejszości pewnej, pokaźnej szczypty dostojeñstwa. Lecz najpiêkniejsz¹ z mo¿liwych do wyobra¿enia cech formacji jest to, ¿e ustêpuje miejsca nastêpcy, kiedy przemija jej czas.

Wiek i tysi¹clecie siê koñczy i ju¿ wiemy, ¿e na pewno bêdzie jakieś potem.

Powróci wśród innych rzeczy zainteresowanie etyk¹, duchowości¹ i ambitnymi formami pracy nad sob¹. Ludzie zaczn¹ znowu od siebie wymagaæ; lecz nie tylko od siebie.

Czy jakakolwiek religia, dajmy na to katolicka, bêdzie mog³a skorzystaæ z tej szansy?

Oczywiście! Pod warunkiem, ¿e zacznie wymagaæ równie¿ i od siebie. Zasada, ¿e nic za darmo, nie bêdzie tak wszechobecna, jak dziś. Ju¿ obecnie zreszt¹ wiemy przecie¿, ¿e nawet, jeśli wszystko ma swoj¹ cenê, to nie wszystko mo¿na dostaæ za pieni¹dze.

Co do drugiej zasady, i¿ mianowicie nic na piêkne oczy, to obawiam siê, ¿e zadomowi³a siê wśród nas i wiele jej ju¿ nie mo¿na zrobiæ. Liczy siê i liczyæ bêdzie, z czym kto przychodzi, a nie sk¹d przychodzi. Kośció³ zreformuje siê, albo do³¹czy do grona mniejszości wyznaniowych, jak ongiś, za czasów pierwszych chrześcijan. I nie jest to tylko sprawa braku akceptacji w³asnej tradycji z misterium morti, cudami i paroma innymi kwestiami, rozbrajaj¹cej walki z jajog³owymi, zakoñczonej kupieniem neopozytywizmu wtedy, gdy by³ on ju¿ z ostatniej przeceny, i ogólnej taktyki i roboczej koncepcji cz³owieka, opieraj¹cych siê na po³¹czeniu instrumentalnie traktowanych emocji z dośæ pruskim pojêciem dyscypliny.


Trzeba siê uczyæ; przemin¹³ wiek z³oty. Czy jeszcze pamiêtacie, kto to powiedzia³?




Gupie, co?